Literackie balansowanie na granicach - Lissy (Luca D'Andrea)
„Lissy” balansuje na wielu
granicach: tej między światem realnym i metafizycznym; tańczy na cienkiej linii
pomiędzy powieścią gatunkową i delikatną wariacją na jej temat; wreszcie sama akcja
powieści rozgrywa się w pobliżu granicy dwóch państw. D’Andrea inspiruje się
twórczością króla gatunku, subtelnie wplatając jednak w obowiązkowe dla gatunku
elementy wątki baśniowe. Nie brak tu też
nawiązań do klasyków horroru: są bowiem i wyraziste postaci niosące potężny
bagaż doświadczeń, i rosnące z każdą stroną napięcie, a wszystko osadzone na
tle niewzruszonych masywów włoskich Dolomitów. Czego zatem brakło, by móc z
czystym sumieniem powiedzieć, że to książka w każdym tego słowa znaczeniu
fantastyczna?
Trudno w tej historii jednoznacznie wskazać głównego bohatera:
autor prowadzi historię wielotorowo, pozwalając czytelnikowi spojrzeć na tę
samą sytuację z perspektywy różnych osób. Ich portrety nakreślone są w sposób
delikatny, choć emocjonalny, ale bez wątpienia jednak to obecność – lub
nieobecność - Marlene pociąga za sobą niesamowity łańcuch zdarzeń, odsłaniając
kolejne tajemnice z przeszłości pozostałych postaci. A tych jest sporo i
zasadniczo to na tym założeniu opiera się ta historia: każdy z nas coś skrywa.
Każdy jest uwikłany w błędy przeszłości i pomyłki naszych przodków, rzutujące
na podejmowane przez nas decyzje. Zniknięcie Marlene diametralnie zmienia życie
dwóch nie mających ze sobą nic wspólnego mężczyzn: jej siejącego postrach męża,
Herr Wegenera, oraz samotnika zamieszkującego położone wysoko w górach
gospodarstwo, Simona Kellera. Chwila jej pojawienia się w górskiej chacie jest jednak
przełomowa dla osób w przeróżnych zakątkach globu, zatem Marlene dysponuje
niesamowitą wprost mocą – pięknie został tu wpleciony wątek efektu motyla.
Niewątpliwym plusem tej historii jest fakt, że nie jest ona przeładowana
bohaterami, a wątek każdego z nich jest doskonale zarysowany i wiele wnosi do
całej historii. Nie ma tu postaci zbędnych, robiących w tle sztuczny tłum;
każda ma swoje miejsce i uwypukla konkretny wątek opowieści.
Luca D’Andrea sięga po
chętnie wykorzystywany motyw zamknięcia i izoluje swoich bohaterów wśród
surowych, nieprzyjaznych górskich pejzaży. Co ciekawe, w wersji polskojęzycznej
tytułową rolę przypisuje się Lissy – w wersji anglojęzycznej jest wręcz
przeciwnie i tytuł bezpośrednio wskazuje na potęgę gór. To niezwykle istotne,
bo włosko-austriackie Dolomity stają się w tej historii powiernikiem najgłębiej
skrywanych sekretów, mrocznym widmem dziecięcych przeżyć i śmiertelną pułapką. Naturalną
konsekwencją wyboru miejsca akcji jest także subtelne nawiązanie do historii
Europy – podane w delikatny, niezbyt nachalny, ale oczywisty dla uważnego
czytelnika sposób. Uwięzieni w tej surowej scenerii bohaterowie są zdani na to,
co przyniosą im wzajemna egzystencja na tak niewielkiej przestrzeni, napięte
jak postronki nerwy i odrobina zdarzeń z pogranicza realizmu i świata
fantastycznego. Osamotnienie wzmaga jednak zajrzenie w głąb tych meandrów duszy,
gdzie kryją się nasze najsilniej skrywane lęki; w głąb miejsc, gdzie uśpione
czyhają upiory przeszłości.
„Lissy” jest sprawnie skonstruowaną historią pełną
wyrazistych postaci – jedynym, co w niej zawodzi, ale co skutecznie może
zniechęcać co niecierpliwszych czytelników do kontynuowania lektury, jest
stosunkowo monotonny i urywany styl autora. Trudno też nie oprzeć się pokusie
porównywania książki do historii opowiedzianych przez Stephena Kinga, bo mają
one zdumiewająco dużo elementów wspólnych. Jest tu i odosobniona chata, i
szalejąca śnieżna zamieć, małe miasteczko, w którym zło kładzie się cieniem na
życiu zwykłych ludzi. Nawet tytuł brzmi jakby podobnie. Wszystkie te elementy
złożone jednak w całość stanowią spójną, dobrą, ale nie wstrząsająco znakomitą
historię.
9 comments:
Prześlij komentarz