Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje

   



Przeczytanie w ciągu trzech miesięcy całego dorobku literackiego jednej autorki - dodajmy, autorki lubiącej formy obszerne - nie zdarza mi się zbyt często, żeby nie powiedzieć, że wcale. Diane Setterfield otuliła mnie leniwie snutą opowieścią w "Była sobie rzeka", a potem sprawiła, że nie potrafiłam odłożyć "Trzynastej opowieści" nawet wtedy, gdy mrok za oknem zaczynał rozjaśniać świt. "Czarne skrzydła czasu" otrzymałam w ramach współpracy - zachęcam Was do sprawdzenia pozostałych bestsellerów na taniaksiazka.pl.


Niewielu pisarzy okiełznało mrok w taki sposób, w jaki uczyniła to Diane Setterfield. Fenomenalnie włada słowem, wyczarowując światy pełne melancholii i tajemnic, a "Czarne skrzydła czasu" nie ustępują pod tym względem innym powieściom autorki. Rozsnuta na przestrzeni ponad czterdziestu lat historia zaradnego Williama Bellmana jest także wnikliwym studium wiktoriańskiego społeczeństwa i burzliwych przemian gospodarczych. Kluczowym motywem, wokół którego zawiązuje się główna zagadka powieści, jest przypadkowa śmierć gawrona - to ten wątek, nawiązując też daleki dialog z twórczością Edgara Allana Poe, będzie powracał aż do ostatniej kropki powieści. 

Główną osią powieści są losy Williama Bellmana, którego historia życia naznaczona jest pewnym incydentem z dzieciństwa. Kładąc się cieniem zarówno na szczęśliwych młodości i małżeństwie Bellmana, jak i jego późniejszych, burzliwych latach, kiedy stopniowo osuwa się w coraz gęstszy mrok, zdarzenie to nigdy nie pozwala mu o sobie zapomnieć i powraca w kluczowych dla bohatera momentach. Choć zawodowe życie Bellmana jest pasmem sukcesów, a biznesowa intuicja praktycznie nigdy go nie zawodzi, o wiele większe wyzwania czekają w kręgach jego rodziny i znajomych. Śmierć kolejnych osób bliskich jego sercu naznacza upływające lata życia, a Bellmanowi mimo wszystko udaje się przekuć swoje cierpienie w dochodowe przedsiębiorstwo. Ale to nie mogłoby się udać, gdyby nie tajemniczy układ, przywodzący na myśl pakt z nieczystą siłą.



W tej powieści, analogicznie do pozostałych dzieł autorki, ogromną rolę odgrywa wszystko, co wydarza się między słowami. To, co niedopowiedziane, wypełnia jednak tak istotną przestrzeń, że chwilami zdaje się przytłaczać czytelnika, a zakończenie, choć skłania do refleksji nad przemijaniem i miejscem straty w naszym życiu, może nie satysfakcjonować po tak długim podążaniu ścieżką tajemnic. Najbardziej jednak dotkliwy jest tutaj zdumiewająco szybki upływ czasu odmierzanego odejściem kolejnych postaci, nad którymi czytelnik nie ma czasu się pochylić: większość z nich jest dość słabo zarysowana, a nawet postać głównego bohatera  definiowana jest głównie w kontekście pracy. Poza córką Williama, Dorą, trudno było mi znaleźć postać, do której w jakimkolwiek stopniu bym się przywiązała - to duże zaskoczenie po poprzednich książkach pełnych wyrazistych bohaterów.



W Setterfield postawiła sobie ambitne zadanie opisania studium bohatera na tak rozległej płaszczyźnie czasowej i dokonała tego w dość zwięzłej, jak na swoje możliwości, formie. "Czarne skrzydła czasu" to niespełna czterysta stron i należy to przyznać, choć z pewną nutą żalu: czterysta stron doskonałej prozy, która nie broni się jednak równie spektakularną fabułą. Autorka zdecydowanie przyłożyła się do rzetelnego opisania kolejnych przedsięwzięć Bellmana i znaczna część tej książki kręci się wokół jego działań biznesowych. Dlatego jest tu dużo o sztuce garbarstwa, a potem jeszcze więcej o budowaniu funeralnego imperium; w szerokim ujęciu jest to naprawdę trafną i dobrze przemyślaną alegorią do stanu emocjonalnego głównego bohatera, ale sama objętość tych opisów potrafi przytłoczyć. Co ważne: sięgnęłam po tę książkę bez żadnych oczekiwań, ale po lekturze literackiego debiutu autorki, który zawiesił poprzeczkę naprawdę wysoko, "Czarne skrzydła czasu" pozostawiły pewien niedosyt. Wiem jednak, że to opowieść, która ma ogromny potencjał do podzielenia czytelników, dlatego zachęcam do tego, by po nią sięgnąć: bez względu na to, czy będzie to Wasz pierwszy kontakt z powieściami Setterfield, czy zanurzycie się w stworzonym przez nią świecie po raz kolejny.

Na uwagę zasługuje także przekład Magdaleny Słysz, we wspaniały sposób oddający klimat historii, w pełni transparentny i pozwalający na pełne zanurzenie w tej opowieści.



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 



To kolejny z przepisów, który przygotowuje się raz, a potem sięga po niego zawsze, kiedy potrzeba sprawdzonej receptury. Drożdżowe bułeczki z czekoladą zawsze mają pewną nostalgiczną nutę comfort food, którą idealnie uzupełnia kubek ciepłej herbaty z miodem i cytryną i książka na kolanach, będącą obietnicą niezwykłej przygody. Jeśli jeszcze zastanawiacie się, jak przetrwać ponure styczniowo-lutowe popołudnia, kiedy zamiast świeżego śniegu za oknem rozciąga się spłacheć paskudnego błota pośniegowego... zawsze można chwilowo odwrócić się od okna, wciągnąć w nos słodki zapach drożdżowych bułek i rozjaśnić sobie ten dzień ;)


Ciasto drożdżowe nie współpracuje w sumie tylko wtedy, kiedy niechcący oberwie zbyt ciepłym mlekiem lub zagotowanym roztopionym masłem. To jest też bardzo wdzięczne, łatwo się zagniata, szybko wyrasta (zwłaszcza gdy zostawi się je w ciepłym miejscu), a potem nie sprawia problemów przy formowaniu. Polecam na początek!



Drożdżowe bułeczki z czekoladą 
za: pysznieczyprzepysznie
Składniki:
2 jajka
250 ml mleka
80 g białego cukru
500 g mąki pszennej
25 g świeżych drożdży
60 ml oleju rzepakowego
szczypta soli
+
50 g dropsów z mlecznej czekolady
50 g dropsów z gorzkiej czekolady

Zacznij od przygotowania zaczynu w dużej misce: drożdże rozkrusz i dodaj do letniego mleka, zasyp cukrem i delikatnie zamieszaj. Odstaw na chwilę, by drożdże zaczęły pracować, a w międzyczasie wybij i rozdziel jajka tak, by w jednej miseczce mieć jedno całe jajko i jedno białko. W drugiej zostaw samo żółtko. Przesiej też mąkę i połącz ją z solą.

Kiedy zaczyn będzie już działać, dodaj do miski przesianą mąkę, jajka i olej, a następnie zagniataj przez około 10 minut, aż do uzyskania gładkiego, nieklejącego się ciasta. Przykryj czystą ściereczką i odstaw na ok. 30-45 minut aż podwoi objętość. 

Po tym czasie dodaj czekoladowe dropsy i jeszcze raz szybko zagnieć ciasto, by w miarę równomiernie je rozprowadzić.

Podziel ciasto na 11 równych części i formuj okrągłe bułeczki. Układaj je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, następnie znów przykryj i pozostaw do wyrośnięcia na około 30 minut.

Zachowane żółtko wymieszaj z 2 łyżkami mleka. Rozgrzej piekarnik do 170 stopni Celsjusza i przed wstawieniem bułeczek posmaruj wierzch tą mieszanką. Piecz przez ok. 30-40 minut na złoty kolor.






Share
Tweet
Pin
Share
1 komentarze

    


Jak zobaczyć Nowy Jork z góry, nie wyjeżdżając na jeden z wieżowców? Jeśli niekoniecznie chcecie stać w kolejce lub układać plan zwiedzania pod wybraną godzinę wjazdu na Empire State Building, przejazd kolejką na Roosevelt Island będzie najlepszą opcją. To ciekawsza alternatywa dla promu na wyspę, a przy okazji dobry pretekst do spojrzenia na Manhattan z innej perspektywy.


Kolejka rusza ze stacji przy zbiegu 59 Ulicy i Drugiej Alei (59 Street and Second Avenue). Przy stacji jest też TjMaxx i Trader Joe's, więc można przy okazji zajrzeć i tam :D. Po kilku minutach wagonik zatrzymuje się na Roosevelt Island. Sama wyspa raczej nie ma wiele do zaoferowania, ale warto tam chociaż przejść się wzdłuż brzegu, popatrzeć z jednej strony na Manhattan, a z drugiej na Queens. 



Warto pamiętać o tym, że kolejka nie jest tylko turystyczną atrakcją, ale standardowym środkiem transportu... i dlatego jest wyjątkowo tanią atrakcją jak na nowojorskie warunki. A przy tym zapewnia niesamowite widoki! Jeśli macie doładowaną MetroCard, można ją po prostu zeskanować przy wejściu. Jeśli nie, na stacji są automaty, gdzie można kupić bilet na przejazd. Kosztuje tyle samo, ile standardowy bilet do metra - 2,75$. 



Widoki są niesamowite - za oknem przewijają się imponujące wieżowce i wciśnięte między nie stare, niskie domy. Ogromne połacie szklanych fasad odbijają bezkres nieba nad Manhattanem, a w dole ulicami ciągną sznury samochodów, a chodnikami do swoich spraw zmierzają nowojorczycy.



Kolejka przeprawia się przez East River pomiędzy Upper East Side i Roosevelt Island, dlatego podczas przejażdżki mamy szansę popatrzeć na rozciągający się z góry widok na rzekę i na most Ed Koch Queensboro Bridge.  


Oprócz widoków te litery to chyba największa atrakcja na Roosevelt Island; widać jednak, że w większości przemieszczają się na nią mieszkańcy zmierzający do albo z pracy ;). No i towarzyszące im zwierzaki.


Skoro już tu jesteśmy, warto zrobić sobie spacer po Upper East Side. 



To zdecydowanie spokojniejsza okolica, jest tu dużo ciszej niż w samym turystycznym sercu Manhattanu, i choć dzielnica może się wydawać dość monotonna, całkiem przyjemnie się tu spaceruje. 






... na Upper East Side jest też trochę miejsc pojawiających się w filmach, choć nie wszystkie udało mi się namierzyć. Roosevelt Island Tramway pojawia się na przykład w filmie Annie, na UES są też domy bohaterów oryginalnej Plotkary,  a chyba najsłynniejszą rezydentką tej okolicy była Holly Golightly ze Śniadania u Tiffany'ego. Akurat robiła remont schodów ;)


Codzienność na Upper East Side bywa bardzo elegancka... 
 


... i bardzo pragmatyczna. 


 
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

     




Macie czasem wrażenie, że nie możecie się odnaleźć w świecie? Że trudno Wam znaleźć swoje miejsce, nie czujecie się komfortowo w żadnej grupie, a ciągły, otaczający nas chaos nie sprzyja stabilizacji i odzyskaniu wewnętrznej równowagi?  

"Przynależność", którą otrzymałam od Taniejksiazki.pl, pomaga znaleźć odpowiedzi na te pytania i wydeptać własną ścieżkę w niespokojnej codzienności. Książka Toko-pa Turner nie jest typowym poradnikiem; przypomina raczej zapis strumienia myśli podzielony na tematyczne podrozdziały, w których autorka pochyla się nad zagadnieniami związanymi z relacjami rodzinnymi, bólem, przeniesioną traumą, tęsknotą i poszukiwaniem własnych korzeni. Czy jest to jednak książka dla wszystkich?

Przyznaję to z trudem, ale jednak nie. Pojawia się tu wiele elementów autobiograficznych, a Toko-pa często sięga do własnych doświadczeń, wierzeń i snów, więc wierzę, że najbardziej przypadnie do gustu osobom o systemie przekonań zbieżnym z tym reprezentowanym przez autorkę. Ze względu na jej przeżycia niełatwo jednak się utożsamiać z jej stylem życia czy przyjętą od dzieciństwa filozofią - w końcu niewielu z nas dorastało w tradycji sufizmu czy zgłębiało jungowskie koncepcje pracy ze snami. Ale nawet jeśli nie podzielamy wszystkich poglądów autorki lub niektóre z rozdziałów do nas nie trafiają, inne pozwolą sprawniej poruszać się w gąszczu swoich uczuć. 




Po lekturze stwierdzam, że nie jest to standardowy podręcznik obsługi własnych emocji. Powiedziałabym, że Toko-pa Turner przyjmuje raczej rolę przewodniczki po świecie, którego istnienia nie do końca jesteśmy świadomi, a który wydatnie wpływa na naszą kondycję psychiczną i samoświadomość. W tę historię wplecionych jest mnóstwo elementów baśniowych, inwokacji, wierszy, a także zinterpretowanych snów, które pomogą nam lepiej zrozumieć własne (pozornie) spontaniczne decyzje. Jest tu bardzo dużo wzniosłych, chwilami górnolotnych słów, metafor - warto o tym pamiętać, sięgając po książkę, bo pewnie nie wszystkim taka narracja się spodoba. 

Książka dedykowana jest osobom, które nie czują się związane z miejscami, ludźmi; buntownikom, outsiderom i wszystkim tym, którzy nie dali się wcisnąć w ciasne ramy niewygodnych oczekiwań społeczeństwa. Jeśli płynęliście przez większość życia pod prąd, desperacko próbując odnaleźć spełnienie, a przy tym duże znaczenie ma dla Was duchowa strona egzystencji i rozbudowany system wierzeń - to jest właściwa książka dla Was. Myślę, że ma szansę dodać otuchy wielu osobom, które dotychczas czuły się osamotnione w swoich odczuciach.

Toko-pa Turner zanurza się w tę złożoną tkankę relacji międzyludzkich, obnażając powierzchowność współczesnych interakcji i głęboką tęsknotę za zrozumieniem oraz tytułową przynależnością. Nie do każdego jej głęboko uduchowiona proza przemówi - tak było w moim przypadku - ale trzeba przyznać, że nadzwyczaj trafnie diagnozuje sytuacje, które są bolączką XXI wieku i wskazuje tę tytułową drogę do domu w sposób nienachalny - można z tej książki wybrać dokładnie to, czego potrzebujemy. A jeśli okaże się, że "Przynależność" nie współgra z Waszą energią, polecam zajrzenie do katalogu nowości na TaniejKsiążce.

"Przynależność" Toko-pa Turner
Wydawnictwo Kobiece, 2021
tłum. Dorota Pomadowska



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Newer Posts
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ▼  2022 (31)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (3)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ▼  lutego (4)
      • Potęga mroku i siła przemijania | Diane Setterfiel...
      • Drożdżowe bułeczki z czekoladą
      • Nowy Jork z innej perspektywy: Roosevelt Island Tr...
      • O powrotach do duchowego domu | "Przynależność" To...
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2021 (19)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates