Debiuty, o jakich można pomarzyć | Maddie Mortimer "Mapy naszych spektakularnych ciał"
Na takie debiuty się czeka. I potem się je czyta, zdanie po zdaniu, słowo po słowie, dekonstruując takie historie na każdym ich poziomie, fabularnym i technicznym, do każdej postawionej (nieprzypadkowo) kropki. Tę książkę można określić jednym słowem, które znajdziemy już w tytule: jest po prostu spektakularna w ten niewymuszony, nonszalancki sposób, jaki przydarza się jednemu debiutantowi na dekady.
Debiut Maddie Mortimer zrodził się z własnych doświadczeń związanych ze stopniową utratą mamy, którą odebrała jej choroba nowotworowa. Z jednej strony jest to historia o rodzinie, która stara się pogodzić z bezwzględnością diagnozy i niepewną przyszłością, z drugiej - wspaniała eksploracja narzędzi użytych do jej opowiedzenia. Wszystko splata się tu w kompletną, pełną całość, a "Mapy naszych spektakularnych ciał" przyjmują bardziej formę swoistego performance niż opowieści w kształcie, do jakiego przywykliśmy.
Wkraczamy do bezpiecznego mikrokosmosu tworzonego przez Lię, Harry'ego i ich dwunastoletnią córkę Iris. Dzieje się to w momencie nawrotu choroby nowotworowej matki; momencie trudnym, zmuszającym całą rodzinę do reorganizacji swojej codzienności i ułożenia na nowo planów i oczekiwań. Za drugim razem rokowania nie są pomyślne, a zmagania z nieuchronnym i podróż po przeszłych decyzjach pełna refleksji nad własnym życiem stają się dominującym motywem tej opowieści. Jest to historia trudna, budząca głęboko uśpione lęki i obawy, obnażająca to, co w chorobie najbardziej wymagające na jej bardzo podstawowym poziomie. I choć nowotwór jest zdecydowanie główną osią powieści, Mortimer udaje się wpleść w tematy ciężkie również rozbłyski światła, niemało czarnego humoru i dobre wspólne chwile, które staną się przyszłym wspomnieniowym kapitałem Iris.
Warto też podkreślić, że choć jest to opowieść o nieodwracalnym końcu, "Mapy naszych spektakularnych ciał" w równej mierze traktują o dorastaniu (albo wręcz przyspieszonym kursie dorastania). Gasnące życie matki to również moment, w którym Iris zaczyna odkrywać swoją niezależność. Tam, gdzie coś się kończy, zaczyna się też zupełnie nowy etap.
Historia opowiedziana jest z dwóch perspektyw. Narracja trzecioosobowa prowadzi nas przez życie rodzinne i powolne oswajanie nowej rzeczywistości, podczas gdy perspektywę narratora pierwszoosobowego autorka zarezerwowała dla choroby toczącej ciało Lii, co jest konceptem niezwykle ciekawym, a przy tym świetnie zrealizowanym. To głos, który szeptem, krzykiem, gniewem, podstępem wkrada się w ciało Lii i umysł czytelnika.
Tematy poruszane w tej historii nie są uniwersalne, ale na pewnym poziomie można je odnieść do własnych doświadczeń. Wobec nieuchronnego i definitywnego odejścia Lia z nostalgią i złością podszytą bezsilnością przygląda się codzienności, zaglądając też starannie we wszystkie zakamarki swoich poprzednich przeżyć. Z badawczą ciekawością przygląda się własnym rodzicom, tworzonym relacjom, związkom, macierzyństwu i chorobie, a fenomenalne umiejętności Mortimer sprawiają, że w powieści dokonuje się tego w sposób niezwykle poetycki, z pozorną lekkością uderzającą głębią i trafnością spostrzeżeń. Niezwykle sprawnie, z rozwagą i imponującą świadomością języka, autorka omija też pułapki taniego patosu, budując narrację poruszającą do głębi w oparciu o zupełnie inny poziom literackiej świadomości.
I to jest w "Mapach" najwspanialsze. Maddie Mortimer sięga do własnych doświadczeń i rozpina je na słowach, naginając typografię i pogrywając z formą. Kształt tych słów jest równie ważny co niesione znaczenie, a autorka wirtuozersko włada językiem, pozostawiając nam tylko nadzieję, że przyjdzie nam przeczytać jeszcze niejedno jej dzieło. A zanim kolejna książka Mortimer trafi do naszych rąk, polecam się rozejrzeć w dziale literatura piękna obca na Taniaksiazka.pl - tam dobrze opowiedzianych historii nie brakuje.
I jak to z takimi wymykającymi się standardom książkami bywa, tego typu forma wymaga ponadprzeciętnej wrażliwości i maestrii w posługiwaniu się słowem podczas przekładu - a czego najlepszym przykładem jest tłumaczenie Agnieszki Waliluk. Wspaniała sprawa!
0 comments:
Prześlij komentarz