Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje

Najlepsze przepisy to te, które odtwarza się z pamięci. Niczego nie trzeba sprawdzać, kopać w stertach świstków powtykanych między kartki zeszytu z przepisami albo przewijać w nieskończoność folderów czy otchłani Pinterest. Przy takich przepisach niebezpieczne jest chwilowe zawahanie i krótka wątpliwość - to masło to już w szpinaku? Dałam mleko do tych naleśników czy mieszam samą mąkę z wodą? To najczęściej też przepisy, które zrobione raz od razu zyskują łatkę ulubionego dania i nie jest to smak z kategorii tych, do którego trzeba dojrzeć. Tak właśnie było z krokietami ze szpinakiem. Jednorazowy eksperyment, który chyba od pięciu lat bezustannie wraca na nasz stół :)


Krokiety zawsze były dla mnie czymś z pogranicza wiedzy tajemnej i nieodmiennie mnie fascynował sposób ich zawijania ;). Nie zliczę ile spośród nich przed osiągnięciem względnej wprawy mi się po prostu rozleciało, popękało i zostało zjedzonych w stanie absolutnie niefotogenicznym. Po zwinięciu całkiem niezłej liczby krokietów doszłam do 1) pewnej wprawy i 2) wniosku, że nic tu się nie uda, jeśli same naleśniki nie są takie, jakie być powinny. Czyli elastyczne. (Albo giętkie jak oregami według Króla Juliana)


Często smażę naleśniki dzień wcześniej albo co najmniej kilka godzin przed zawijaniem i smażeniem - jeśli mam mniej czasu, nakrywam czymś ciepłe naleśniki (dowolnie - luźno folią aluminiową, wkładam cały talerz do najzwyklejszej reklamówki, przykrywam czystą ściereczką) i zostawiam aż ostygną. 


Krokiety ze szpinakiem i serem żółtym
2-3 łyżki masła 82%
Naleśniki (z tego przepisu)
450 g mrożonego szpinaku
1 zmiażdżony ząbek czosnku
 2 jajka ugotowane na twardo
ok. 150 g żółtego sera w cienkich plastrach
1/2 łyżeczki Vegety Natur, 1/2 łyżeczki pieprzu
+ do panierowania: 1 rozkłócone jajko, mąka, bułka tarta

Przygotuj farsz: na patelni rozgrzej masło i wrzuć na nie taflę zamrożonego szpinaku. Przykryj i duś przez ok. 10 minut, co jakiś czas mieszając. Potem odkryj patelnię, dodaj zmiażdżony czosnek i przyprawy, odparuj nadmiar wody.  Pod koniec dodaj jajka pokrojone w drobną kostkę i wymieszaj.

Przygotuj krokiety: na środku naleśnika ułóż łyżkę farszu i rozprowadź szpinak pośrodku, wzdłuż pionowej osi (widzicie jakie mądre słowa tu padają? zdało się w końcu tę maturę z matematyki, choć gorąco wierzę w to, że był to jednorazowy wyskok z kategorii nie do powtórzenia). Boki naleśnika złóż do środka, a potem delikatnie go zwiń od góry.

Panierka: przygotuj dwa płaskie, duże talerze (z mąką i bułką tartą) i jeden głęboki (z rozkłóconym jajkiem). Zawinięte krokiety obtaczaj kolejno w mące, jajku i bułce tartej, smaż na rozgrzanym oleju na złoty kolor. Tu wystarcza sekunda nieuwagi, więc polecam jednak odłożyć na chwilę tę książkę albo zatrzymać serial ;)


W kwestii odgrzewania - osobiście nie przepadam za gumowatymi krokietami z mikrofalówki, a w tej chwili nawet takowej nie posiadam, więc sprawdziłam empirycznie jak podgrzewać je najlepiej. 
Sama używam do tego celu naczynia żaroodpornego i wkładam zimne krokiety do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około 7-10 minut. Potem ustawiam opcję grilla i grzeję je jeszcze przez 2-3 minuty, by miały chrupiącą panierkę.

Vegeta Natur - Inspirowane Naturą
Share
Tweet
Pin
Share
5 komentarze


Gdybym miała wybrać jedno warzywo, które mogłabym jeść bez końca, bez wątpienia byłby to ziemniak. Odczuwam swoisty niepokój, kiedy w kuchennej szufladzie z żelaznymi zapasami nie ma co najmniej kilku ziemniaków, które można byłoby potencjalnie upiec, podsmażyć albo po prostu ugotować i zjeść z solą (przyznawać się, ale już - dla kogo ziemniaki solone to potencjalny gwóźdź programu? w wersji luksusowej serwowane z masłem). Generalnie jestem przekonana, że z ziemniaka da się zrobić absolutnie wszystko, bo nie znam drugiego warzywa, które równie świetnie nada się na ekskluzywne zapiekane dauphinoise, jak i do wykonania z niego pieczątek.


Równie duże pokłady sympatii mam dla batatów - tym bardziej, że są niesamowicie kompaktowe. Można z takim batatem w torbie zasuwać po mieście, bo przez opływowy kształt świetnie leży między książką a kosmetyczką, a poza tym człowiek od razu czuje się bezpieczniej ze świadomością, że dzierży w dłoni pakunek cięższy o co najmniej pół kilo. A potem zrobić z jednego cały obiad na dwa dni.

Kiedyś już wspominałam na blogu - chyba przy okazji burgerów z fasoli - że nie znoszę, kiedy usilnie podkreśla się w wegetariańskich i wegańskich przepisach fakt, że smakują zupełnie jak ich pierwowzór z mięsem. Jakoś wychodzę z założenia, że to po prostu ma smakować inaczej, nawet może będzie lepsze, ale nie staram się za wszelką cenę odtworzyć smaku pieczonych żeberek w szpinaku, bo w takie rzeczy to umie chyba tylko Willy Wonka. Chociaż jak zjem jeszcze parę mandarynek to niechybnie podzielę los Violet Beauregarde zwiedzającej jego fabrykę.
 


No dobra, dość tych ziemniaczanych rozważań. Fokus: batat, skoro w Carrefourze była promocja i przechwyciłam dorodną bulwę w alejce między liściastym szpinakiem i mandarynkami. Postanowiłam przerobić ją na burgery, ale żeby nie było nudno, wkroić do tego jeszcze szpinaku i suszonych pomidorów. Sama się pochwalę, że był to znakomity pomysł ;)


Burgery z batatów ze świeżym szpinakiem i suszonymi pomidrami
1 duży batat (ok. 700 g)
1 średni zwykły ziemniak
1 rozgnieciony ząbek czosnku
2 duże garści świeżego szpinaku baby
ok. 6 dużych suszonych pomidorów w oleju
1 płaska łyżeczka Vegety Natur + 1/2 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu
1/4 łyżeczki suszonej papryki chili + płaska łyżeczka suszonej słodkiej papryki
+ 1 jajko, mąka i bułka tarta do obtoczenia

  Zaczynamy od nastawienia osolonej wody na ziemniaki, a same warzywa myjemy, obieramy i kroimy w sporą kostkę. Wrzucamy je na gotującą się wodę i gotujemy przez 15 minut, następnie odcedzamy i pozostawiamy na chwilę do ostygnięcia. 

  W międzyczasie kroimy szpinak i suszone pomidory w wąskie paski (albo inną dowolną formę geometryczną). Do przeciśniętych - albo rozgniecionych - ziemniaków dorzucamy ząbek czosnku, wszystkie przyprawy i pokrojony szpinak i pomidory. Wszystko mieszamy na gładką masę i formujemy burgery. Z podanych proporcji powinno wyjść około siedmiu średniej wielkości kotlecików. 

Ja wybrałam opcję mało fit: każdy kotlet zaraz po uformowaniu obtoczyłam w mące, jajku i bułce tartej. Potem układałam je na patelni z rozgrzanym olejem rzepakowym i smażyłam na złoty kolor (ok. 2-3 minuty na każdej stronie).

Jedzone było ze świeżym szpinakiem z sosem winegret. A potem w bułce, na ciepło, z dużą ilością sera, co przypomniało mi, dlaczego opcja vegan nie wchodzi w moim przypadku w grę.




Vegeta Natur - Inspirowane Naturą
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

Z upływem czasu przekonuję się, że pewne kulinarne manewry wymagają po prostu nieco więcej praktyki - a większość wymaga po prostu dopasowania do tego, co mam akurat w kuchennych szafkach i na co mam ochotę. Dotychczas opcje wege zniechęcały mnie przede wszystkim listą składników ciągnącą się aż do momentu zwichnięcia palca (a nazwy większości z nich mogłaby być dla mnie równie dobrze zapisane w języku starocerkiewnosłowiańskim). Nie mam w domu szuflady pełnej słoiczków z przyprawami, nie mam też uprawy świeżych ziół - dlatego dziś najprostszy przepis na pyszną opcję wege, która nie wymaga wycieczki do żadnych fancy sklepów po składniki, których wymowę trzeba ćwiczyć przez trzy dni przed zakupami.

Wykorzystałam akurat do tego dania domowe chlebki naan z piekarnika (podpierałam się głównie tym przepisem i bardzo go polecam, tylko niech nie przyjdzie Wam czasem do głowy je przesuszać). Nie dodawałam do nich ani ziół, ani czosnku, bo tutaj to pieczony kalafior gra pierwsze skrzypce, a doskonale uzupełnia go konkretnie doprawiony hummus.  Gremialnie stwierdzono - i wydaje mi się, że nie bez przesady - że całość zdumiewająco przypomina w smaku kebab :-). Jest jeszcze o tyle fajne, że każdy może swoją porcję zmontować samodzielnie, nakładając sobie dokładnie tyle każdego składnika, ile sobie życzy.

Luźną inspiracją do tego dania były Paleo pity z kalafiora z dodatkiem pieczonych warzyw i dipem z awokado z tego przepisu -> klik. Tyle tylko, że moje pity to ani Paleo, ani wegan, są pełne pszennej mąki, a z sosu awokadowego zrobił się awokado-hummus ;). Po prostu, po mojemu. Bez wymyślnych składników. Z tego, co macie w szafkach albo w najbliższym sklepie.


 Hummus z awokado
1 spore awokado
1/2 puszki ciecierzycy
1/2 łyżeczki Vegety Natur
1 zmiażdżony ząbek czosnku
sok wyciśnięty z połówki cytryny
łyżeczka oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia 
posiekana kolendra - około 5-6 sporych gałązek
spora szczypta pieprzu i ostrej papryki w proszku
Do blendera wrzuć odsączoną ciecierzycę, czosnek, awokado pokrojone w kostkę, kolendrę, Vegetę Natur przyprawy i dodaj sok z cytryny. Zblenduj na gładką pastę i ewentualnie przypraw do smaku. 
Pieczony kalafior
1 spory kalafior (ok. 600 g)
ok. 60-70 ml oliwy z oliwek wysokiej jakości
1,5 łyżeczki cukru pudru
przyprawy: 1,5 łyżeczki słodkiej papryki, 1/2 łyżeczki chilli w proszku
1 łyżeczka Vegety Natur, 1/4 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu, 1/2 łyżeczki sproszkowanego czosnku
W miseczce wymieszaj oliwę i wszystkie przyprawy oraz cukier puder. Całość powinna mieć konsystencję półpłynnej pasty, jeśli jest zbyt gęsta po prostu dolej więcej oliwy. Kalafior podziel na różyczki - ja wolę, gdy warzywa są bardziej miękkie i rozpieczone, więc staram się go od samego początku dzielić na mniejsze kawałki. Potem wypłucz różyczki pod bieżącą wodą i przełóż do miski. Polej pastą z przyprawami i wymieszaj, a następnie równomiernie rozłóż na płaskiej blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piecz przez ok. 35-40 minut w 180 stopniach, a potem przez 10 minut grilluj w temperaturze 200 stopni, żeby kalafior się przyrumienił.


Do kompletu jeszcze...
najprostszy sos czosnkowy
130 g jogurtu naturalnego
1 rozgnieciony ząbek czosnku
1/4 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu 
Wszystkie składniki wymieszaj w miseczce i odstaw do lodówki na co najmniej godzinę przed podaniem.
 A montaż to już przebiega według uznania - najlepiej jest posmarować chlebki hummusem z awokado, na wierzch położyć pieczonego kalafiora i polać całość sosem czosnkowym. Zdumiewająco pyszne ;)


 
 
Vegeta Natur - Inspirowane Naturą
Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze

Pieczenie ciastek jest jednym z moich najmniej lubianych cukierniczych manewrów - to chyba jedyna rzecz (poza sprzątaniem, rzecz jasna), którą starannie planuję i potem dość często równie starannie odwlekam. Brak praktyki w tym obszarze sprawia też, że większość moich drobnych ciastek jest nieforemna i nadmiernie przypieczona, nie nadają się zatem do pokazania właściwie nikomu poza domownikami, którzy po prostu są żądni dawki słodkich węglowodanów w towarzystwie kawy. Bez względu na ich wizualne atrybuty.
Istnieje jednak gatunek ciastek, które po prostu takie mają być. To taka kategoria wypieków, które z założenia ciężko upiększyć, bo mają nierówną powierzchnię i nieregularne brzegi, a ich bezkształtność uniemożliwia nawet zakamuflowanie niedostatków lukrem bądź roztopioną czekoladą. W swoim średnio urokliwym opakowaniu te ciastka zamykają jednak najlepsze comfort food i jeden z moich ulubionych smaków świata: masło orzechowe i dżem.


Mam słabość do masła orzechowego w każdej postaci: wyjadanego wprost ze słoika łyżeczką, w słodkich drożdżówkach, na kanapkach z dodatkiem dżemu, czy w sosach do makaronu. Nie mogłam sobie jednak przypomnieć, czy kiedykolwiek piekłam ciastka z jego dodatkiem - coś dzwoniło, ale jakby z oddali - i postanowiłam w weekend to zmienić. Mierząc jednak siły na zamiary i uwzględniając całkowity brak cierpliwości do wypiekania uroczych, miniaturowych dzieł sztuki cukierniczej postawiłam na ciastka, których nie da się zepsuć. Peanut butter & jelly thumbprint cookies to jedna z wersji tych klastycznych ciasteczek z dżemem, wzbogacona o masło orzechowe. 

Ciastka są wprost zabójcze, bo chyba nie podałabym ich teraz nikomu, kogo nie znam wystarczająco długo, żeby wiedzieć o jego alergiach. Sami pomyślcie, ile rzeczy może tu się wykoleić: fistaszki, gluten, cukier, pszenna mąka, powidła... horror w najczystszej postaci :D


Ciastka z masłem orzechowym i dżemem
(PB&J Thumbprint Cookies)
na podstawie przepisu Marthy Stewart
ok. 30 ciasteczek
 
1 jajko (L)
1/2 łyżeczki soli
200g mąki pszennej
100g cukru demerara 
113 g miękkiego masła
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/4 łyżeczki ekstraktu z wanilii
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia 
220g gładkiego masła orzechowego

+ około 50g cukru kryształu do obtaczania ciasteczek
+ dżem lub powidła do wypełnienia

W miseczce połącz suche składniki: przesianą mąkę, sodę, proszek do pieczenia i sól. Za pomocą miksera ucieraj masło, masło orzechowe, cukier i ekstrakt waniliowy do momentu uzyskania puszystej, jasnej masy. Następnie wbij jajko i ucieraj do połączenia składników na gładką masę. Dodaj suche składniki i wymieszaj - albo za pomocą miksera, albo ręcznie. 

Nastaw piekarnik, by rozgrzał się do 180 stopni Celsjusza. Dużą, płaską blachę wyłóż papierem do pieczenia. Porcję ciasta (warto odmierzać je narzędziem, dzięki któremu ciastka będą podobnej wielkości - ja nabierałam płaską łyżkę stołową lub czubatą połówkę) uformować w dłoniach na kształt kuli, obtoczyć w cukrze i odłożyć na blaszkę. Ciastka układać w odstępach ok. 4 cm.

Ciastka należy piec przez 10 minut, a następnie zrobić w każdym dziurkę - świetnie nadaje się do tego celu rączka typowej drewnianej łyżki. Potem należy je ponownie wstawić do piekarnika na ok. 10-15 minut, aż brzegi nabiorą złotego koloru. Delikatnie przenieś ciastka na kratkę, a po wystudzeniu wypełnij dżemem lub powidłami.




What have I to find in our love, I am a waste
My words are empty vessels, if I do nothing in this place

And we can scream into the shadows
And it's good that we can

 (...)
When it feels like nothing else matters
Will you put your arms around me?
And does your love prefer the others?

Does my love, just make you feel good?
Share
Tweet
Pin
Share
6 komentarze



2018 pod wieloma względami okazał się rokiem pełnym wyzwań, ale na jednym polu udało mi się osiągnąć bezapelacyjny sukces: na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy przeczytałam 67 książek, co jest bliskie mojemu życiowemu rekordowi. A jest to tym przyjemniejsze, że zrealizowane zostało bez przymusu i wypełniania jakiegokolwiek planu – konsekwentnie nie robię żadnych noworocznych postanowień, a zasada ta rozciąga się też na obszar kulturalny. Pomimo tego 2018 okazał się w porównaniu do swoich poprzedników wyjątkowy pod względem zarówno ilości przeczytanych książek, jak i obejrzanych filmów.



Bez wahania wymieniam dwie pierwsze części „Buntowniczki z pustyni” Alwyn Hamilton i „Wielką samotność” Kristin Hannah jako moje najlepsze książki 2018 roku. Moja sympatia do książek Hamilton (o których zresztą na blogu pisałam na początku tego roku -> klik) była dość zaskakująca; to nie jest kompletnie mój gatunek, grupa wiekowa chyba też już nie ta, nie przepadam nawet za fantasy, a jednak nie mogłam się od niej oderwać. Warto też podkreślić, że w obydwu przypadkach najbardziej przypadły mi do gustu książki bardzo popularne, których fenomenu nie byłam zupełnie świadoma. Sądziłam, że o książkach Hamilton nikt nie słyszał (podobnie jak ja, bo wzięłam je z bibliotecznej półki tylko ze względu na ich nieziemskie okładki), a o Kristin Hannah wiedziałam tyle, że wcześniej napisała już bardzo popularnego „Słowika”, ale sama nie miałam okazji go przeczytać. „Wielka Samotność” okazała się pięknym studium obezwładniającego osamotnienia, którego widmo popycha ludzi do podjęcia najtrudniejszych życiowych decyzji.


 
Teraz może nieco o literackich odkryciach, a tych było całe mnóstwo: zaliczam do tej grupy na pewno książki o profesorowej Szczupaczyńskiej, które darzę szczególną sympatią ze względu na akcję toczącą się w Krakowie – ale i bezkonkurencyjną postać Franciszki! „Opowieść podręcznej” była moim wielkim powrotem po latach do literatury dystopijnej, a jej serialową ekranizację pochłonęłam w całości w nadzwyczaj krótkim czasie (co jak na moje standardy jest dość dużym osiągnięciem); książki Jojo Moyes wyciągnęły mnie natomiast z literackiej strefy komfortu. 2018 był też rokiem wielkich odkryć wśród rodzimych autorów – bez wahania wymieniam tu Alka Rogozińskiego, którego książki teraz czytamy w rodzinie hurtem, przekazując sobie zaczytane egzemplarze z rąk do rąk dalej ;). Podobnie rzecz wygląda z Izą Michalewicz i jej rewelacyjnymi reportażami o sprawach policyjnego Archiwum X, których kontynuacja jest jedną z niewielu tego- lub przyszłorocznych premier, na które bardzo czekam. Były też bardziej i mniej udane powroty do autorów i serii, które darzę szczególną sympatią od wielu, wielu lat (Murakami, Musierowicz).


Skoro było o książkach najlepszych, to będzie też o literackich rozczarowaniach. Nie do końca zachwyciły mnie książki, które często widziałam dosłownie wszędzie – „Lissy” okazała się przedziwną hybrydą, w której na próżno jednak szukać porywającego horroru, a „Czerwony Pająk”, stanowiący zwieńczenie tetralogii z Saszą Załuską, rozwlekłym traktatem o niczym, który brak treści nadrabia kolosalną ilością postaci. Dużym nieporozumieniem okazała się też moja próba zmierzenia się z literaturą fińską, bo „Akuszerka” (Katja Kettu) zmęczyła mnie przeokrutnie. Porównywalnie rozczarowująca byli chyba też „Mali bogowie”, bo nadal nie zmieniam swojego zdania na temat tego nadzwyczaj stronniczego reportażu – o każdej grupie zawodowej można napisać taką książkę, trzeba tylko znaleźć wystarczająco dużo wypalonych i sfrustrowanych ludzi. A to nie jest problem tylko i wyłącznie pracowników sektora ochrony zdrowia.


Tytułem podsumowania jeszcze kilka statystyk :). Najlepiej czytało mi się w październiku, co nie zaskakuje – przeniosłam się wtedy na prawie cały miesiąc do domu rodzinnego i swoim stylem licealnym nadzwyczaj często kursowałam do biblioteki. Najsłabiej poszło mi w lutym, marcu i lipcu (odpowiednio 3, 2 i 3 książki na miesiąc), gdzie nie do końca jestem pewna z czego wynikał ten czytelniczy kryzys na początku roku. Łącznie przeczytałam 24898 stron, co miesięcznie daje średni wynik równy 2074,8. Pięknie widać jednak jak bardzo sytuacja potrafi się zmieniać przy zestawieniu wartości z marca i października – 408 vs. 4144 strony :)


            I jeszcze odrębna kategoria dla odkrycia roku w kategorii sposobu czytania: dwa lata temu był to Kindle, który na dobre zmienił moje podejście do ebooków. W tym roku niewątpliwie jest to Legimi – odkryłam je zaledwie miesiąc temu, właściwie przez przypadek, i uważam, że to rewelacyjna opcja. Niezmiernie cieszy mnie możliwość natychmiastowego dostępu do większości wydawniczych nowości, które chcę przeczytać (bez konieczności zapisywania się do bibliotecznej kolejki i znalezienia się w okolicach jej ogona, ze wstępnym sugerowanym terminem na czerwiec 2020), a także wygoda czytania offline. Idealna alternatywa dla osób, które albo nie mają możliwości częstych wizyt w bibliotece, albo jest ona słabo zaopatrzona.
Share
Tweet
Pin
Share
8 komentarze
Newer Posts
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ►  2023 (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2022 (31)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (3)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2021 (19)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ▼  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ▼  stycznia (5)
      • Krokiety ze szpinakiem
      • Burgery z batatów ze świeżym szpinakiem i suszonym...
      • Opcja wege: pieczone chlebki z hummusem z awokado ...
      • Zabójcze ciastka z masłem orzechowym i dżemem (PB&...
      • Literackie podsumowanie 2018
  • ►  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates