Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje

       



To jeden z przepisów-evergreenów tego bloga. Przepis, który bez przesadnej Oscar campaign zgarnąłby nagrodę Akademii  i pewnie jeszcze kilka innych. Ten, który nadal, co miesiąc, przyciąga najwięcej odwiedzających... i ani trochę mnie to nie zaskakuje :D.

Nie mam ani profesjonalnej gofrownicy (półprofesjonalnej i posiadającej więcej niż 1000W mocy też), ani chęci, żeby w posiadanie takowej wejść, dlatego ten przepis idealnie się sprawdzi, jeśli jesteście w podobnym położeniu. Wypróbowałam go setki razy i podsumowując liczne obserwacje:

  • dobrze ubite białka - na sztywno - sprawią, że gofry będą puszyste w środku. Polecam wymieszanie białek i pozostałych składników delikatnie, za pomocą szpatułki. I nie przemieszać ciasta - jak zawsze, im dokładniej wymieszane, tym mniej chętnie współpracuje.
  • wlewając ciasto do gofrownicy, nie żałować masy. Zbyt mało masy = niedolane dziury w gotowych gofrach. Ale z drugiej strony wchodzi w nie więcej nadzienia, więc - you do you.
  • dobrze natłuścić gofrownicę przy dwóch pierwszych turach smażenia - potem już nie będzie to tak konieczne, ale nigdy nie zdarzyło mi się z powodzeniem odzyskać gofrów smażonych na suchej powłoce.
  • i najważniejsze: nie smażyć gofrów tylko do momentu zarumienienia. Warto im dać posiedzieć w cieple chwilę dłużej - wtedy zrobią się chrupiące.






Sprawdzony przepis na gofry
(na ok. 20 gofrów)

3 jajka
5 łyżek oleju
2 szklanki mleka
2 szklanki mąki pszennej 

Jajka rozdziel; żółtka wybij do miski, białka ubij ze szczyptą soli na sztywną pianę. Do żółtka dodaj olej, mleko i przesianą mąkę oraz starannie wymieszaj. Do masy dodaj ubite białka, delikatnie je łącząc do uzyskania jednolitej, dobrze napowietrzonej mieszaniny. 

W międzyczasie rozgrzej gofrownicę; tak, jak wspominałam, przy dwóch pierwszych turach najlepiej posmaruj ją delikatnie olejem. Gofry są najlepsze tuż po usmażeniu, ale te dość długo zachowują świeżość i nawet następnego dnia są pyszne :)

W cieście nie ma cukru - dodatki są na tyle słodkie, że nie jest potrzebny. Nie próbowałam go nigdy dodawać, więc nie wiem, czy przepis zadziała też z jego dodatkiem.










Share
Tweet
Pin
Share
1 komentarze

      



Kiedy Phoebe z "Przyjaciół" chciała przekonać Rachel o tym, że zawsze mówi prawdę, przyniosła jej ciasteczka owsiane. Ja co prawda ciasteczek nie mam, więc musicie uwierzyć mi na słowo: nie wierzę w to, co obiecują blurby. A tym razem powinnam była jednak zaufać. To doskonała, kompletna powieść drogi, w której podróż z Nebraski do San Francisco staje się dla bohaterów wyprawą w głąb własnego ja - wyprawą niebezpieczną, trudną, prowadzącą do odkrycia obszarów trudnych i wymagających pracy. A czytelnik ma ogromny przywilej, by w tej podróży uczestniczyć.

Zachwycała mnie okładka "Dżentelmena w Moskwie", wśród powieści zagranicznych na TaniaKsiazka.pl wyróżniała się też doskonała okładka "Lincoln Highway" - ale to i tak nie przygotuje Was na to, co skrywa jej wnętrze. 

W czerwcu 1954 roku osiemnastoletni Emmett Watson powraca do rodzinnej Nebraski po pobycie w poprawczaku. Tracąc równocześnie wszystko, co trzymało go w tym miejscu, Emmett decyduje się wyruszyć ze swoim bratem Billym w podróż do San Francisco. W wędrówce towarzyszy im cały panteon charakternych postaci o wyrazistym rysie, będących jedną z największych zalet "Lincoln Highway". Od nonszalancji Duchessa, przez rozbrajającą nieświadomość Wooly'ego, aż po niewzruszoną Sally, której uparta skorupa skrywa ciepło i troskę, każdy z bohaterów dodaje tej książce czegoś wyjątkowego. Rozpięta na przestrzeni dziesięciu dni fabuła jest opowiadana z perspektywy kilku postaci, co wspaniale uzupełnia każdy z wątków.




"Gdy żyje się w wielkim mieście, pędzi się wśród tego całego łoskotu i wrzawy, wydarzenia życiowe mogą się wydawać dziełem przypadku. Ale gdy w miasteczku tej wielkości fortepian wypada przez okno i ląduje na czyjejś głowie, istnieje spora szansa, że będzie wiadomo, czym ten ktoś sobie na to zasłużył."

"Lincoln Highway" jest dla mnie pierwszym spotkaniem z prozą Towlesa - nadzwyczaj udanym, bo autor operuje słowem w sposób mistrzowski. Oprócz tego, że książka jest piękną opowieścią o przyjaźni, emocjach, dorastaniu we wrogim świecie, a także Ameryce lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, "Lincoln Highway" dość niespodziewanie staje się też hymnem na cześć Nowego Jorku. Towles czaruje słowem, ale nie sięga do arsenału tanich sztuczek ani nie spogląda nerwowo na czytelnika w oczekiwaniu na zaszklone oczy. Jego Nebraska ma w sobie szorstkość charakterystyczną dla amerykańskiego środkowego zachodu, Nowy Jork migocze obietnicą i tysiącem świateł. Honorowo warto wspomnieć o odgrywającej w tej opowieści istotną rolę West Side Line, obecnie służącej nowojorczykom jako miejska oaza w postaci parku The High Line. "Lincoln Highway" jest starannie utkaną mozaiką złożoną z elementów nawiązujących do dawnych bohaterów, mitów, legend i wierzeń. 

Na każdej stronie spotykają się tutaj wydarzenia całkiem zwyczajne i te niesamowite. Nieoczekiwane, szczęśliwe sploty wydarzeń pojawiają się tu równie często co niefortunne przypadki, a na ścieżce postaci pojawiają się zarówno miłosierni samarytanie, jak i postaci pełne złych intencji. Towles radzi sobie doskonale bez zdumiewających zwrotów akcji; w prowadzonej mistrzowsko narracji historia nasiąka na równi ciemnością i nadzieją.


W tej odysei spotykają się wielkie oczekiwania, pragnienia i tęsknoty bohaterów. W połączeniu z ich rozmaitymi temperamentami, w doskonale nakreślonej scenerii, Towles tworzy nostalgiczną, choć miejscami brutalną historię o dążeniu do spełnienia własnych marzeń, które czasem nie są zbieżne z celami osób towarzyszących nam w ziemskiej podróży. Wzruszenie, nadzieja i lęk mieszają się tu w doskonałych proporcjach, a w tle rozpięta jest panorama Ameryki lat 50. z całym jej niepokojącym dobrodziejstwem inwentarza.

Jestem zachwycona tym, że mogłam w Nebrasce wsiąść do niebieskiego Studebakera i wyruszyć w tę cudownie nieprzewidywalną podróż pełną skrajnych emocji. To są te książki, które mają blisko 600 stron i tuż po przewróceniu ostatniej zaczyna się tęsknić za każdym zdaniem.

Ukłony również dla autorki znakomitego polskiego przekładu, pani Anny Gralak.


"Lincoln Highway" Amor Towles
Wydawnictwo Znak, 2022
tłum. Anna Gralak





Za współpracę barterową przy tytule dziękuję Taniej Książce.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

      



To jedna z tych nieodkładalnych powieści, które chce się jednocześnie skończyć jak najszybciej i odwlekać ten moment w nieskończoność. O "Pachinko" sporo słyszałam już wcześniej, ale kiedy trafiłam na nią w dziale z beletrystyką i literaturą piękną na TaniaKsiazka.pl, coś mi podpowiedziało, że może to ten czas, by w końcu po nią sięgnąć - i to był bardzo dobry wybór.    

Fabuła książki skupia się wokół Koreanki imieniem Sunja i jej losów na przestrzeni kilku dekad. I tak naprawdę, żeby nie odebrać przyjemności z czytania i odsłaniania kolejnych przełomowych momentów jej życia, tutaj równie dobrze mogłabym tę opinię zakończyć; największa przyjemność w poznawaniu tej opowieści to spokojne, powolne wędrowanie przez kolejne rozdziały książki i życia bohaterów. Akcja zawiązuje się w momencie, gdy nastoletnia Sunja zachodzi w ciążę i wobec niechęci ojca dziecka do zawarcia małżeństwa, decyduje się na wyjazd do Japonii z przebywającym w rodzinnym pensjonacie pastorem.

Ogromnym atutem "Pachinko" są wyraziście, odważnie zarysowani bohaterowie. Rezolutne i zaradne kobiety, kontrowersyjne i wzbudzające skrajne emocje postaci mężczyzn. Doskonale opisane sylwetki bohaterów pozwalają zagłębić się w dominującą w fabule kwestię tożsamości narodowej i poczucia przynależności. Rozsnuta na przestrzeni kilkudziesięciu lat opowieść  pozwala na dostrzeżenie zmian zachodzących w ludzkiej mentalności, zdolności kształtowania własnego ja i radzenia sobie z odkrywanymi rodzinnymi tajemnicami.




Autorka umieszcza swoich bohaterów w przeróżnych kontekstach i środowiskach, dając czytelnikowi szansę na zauważenie zarówno jawnej dyskryminacji, jak i drobnych niuansów uniemożliwiających Koreańczykom swobodne funkcjonowanie w japońskiej społeczności. Rozsnucie w tle tak złożonej warstwy historyczno-społecznej znacząco przyczynia się do sukcesu "Pachinko" jako opowieści będącej czymś znacznie głębszym niż wyłącznie misternie utkaną sagą rodzinną. Warto po nią sięgnąć również po to, by poznać burzliwą historię tego zakątka świata i dostrzec, kto najbardziej cierpi w obliczu roszad wielkiej polityki. 

W mniejszej perspektywie w historii tej rodziny skupiają się problemy imigrantów z całego świata; niewymowna, przenoszona przez pokolenia tęsknota za miejscem, które istnieje głównie w naszych wspomnieniach, przy jednoczesnej próbie odnalezienia siebie w środowisku nowym, często wrogim, gdzie walutą za lepszą przyszłość często są tęsknota, melancholia, a nawet poniżenie.


Mam wrażenie, że etykietka sagi rodzinnej nie do końca oddaje sprawiedliwość wszystkiemu, co wydarza się w "Pachinko". To bardzo złożony portret wielopokoleniowej rodziny, której więzi są wystawiane na przestrzeni lat na niezliczone próby. Portret, w którym odbijają się jak w lustrze relacje dobre, pełne i trwałe, ale też te budowane na chwiejnych fundamentach, przy zaburzonej dynamice sił wchodzących w nie stron. Opowieść ta wykracza jednak daleko poza rodzinny mikrokosmos, przybliżając czytelnikowi złożoną warstwę polityczno-historyczną relacji koreańsko-japońskich, często przecież stanowiącą dla zachodniego czytelnika novum.   

Blisko 600 stron tej książki to naprawdę doskonała literacka podróż, która jednocześnie opisując kulturę tak nam odległą, sięga do uniwersalnych emigracyjnych doświadczeń i próbuje dotrzeć do sedna nieustającego poszukiwania własnej tożsamości i miejsca w społeczeństwie. 


"Pachinko" Min Jin Lee
Wydawnictwo Czarna Owca, 2022
tłum. Urszula Gardner



Za współpracę barterową przy tytule dziękuję Taniej Książce.

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

   



Czasem jeden wieczór to aż trzy zupełnie nowe doświadczenia. A właściwie to może nawet i cztery, biorąc pod uwagę fakt, że Męskie Granie było dla mnie pierwszą okazją do słuchania muzyki na żywo po długiej, nieco ponad trzyletniej przerwie od koncertów! I powiem krótko: dobrze było wrócić. A do tego naprawdę był to powrót w doskonałym stylu.

To była bardzo szybka akcja, bo bilet trafił w moje ręce w czwartek rano, a jeszcze godzinę przed wejściem na teren Muzeum Lotnictwa siedziałam w kinie (niektórych planów się nie zmienia, zwłaszcza jak po miesiącu udaje się dotrzeć na Letnie Tanie Kinobranie) - ale jeśli pandemia mnie do czegoś przyzwyczaiła, to trochę lepiej znoszę nieprzewidywane i spontaniczne zmiany planów, więc była to całkiem przyjemna perspektywa spędzenia piątkowego wieczoru :D




Wybrałam się tylko na piątkowe koncerty i przez to, że przeczekałam jeszcze deszcz dotarłam w sumie tylko na dwa ostatnie koncerty na głównej scenie - ale nie żałuję, to była taktycznie doskonała decyzja :D. Choć znałam wcześniej twórczość i Ralpha, i Dawida, to nigdy nie miałam okazji posłuchać żadnego z nich na żywo. Duży błąd, ale dzięki temu jest teraz przynajmniej dobry pretekst do uprawiania intensywnej turystyki koncertowej.



Ralph jest dla mnie niesamowitym zjawiskiem na polskiej scenie muzycznej. Przy każdej płycie prezentuje niezwykle dopracowany i spójny wizerunek korelujący (lub wprost przeciwnie, przewrotnie dyskutujący) z muzyką. I nawet na tak krótkim, festiwalowym koncercie, ta charakterystyczna energia rozlewa się ze sceny od pierwszych taktów otwierającej set piosenki.



Koncert otwiera nagranie "Balu w operze" w interpretacji Piotra Fronczewskiego (i cały koncert jest utrzymany w tej konwencji, nawiązania pojawiają się między piosenkami, a całość zamyka - jakżeby inaczej - "Bal u Rafała"), a w setliście są i piosenki debiutujące, z nadchodzącej płyty, i te z poprzednich albumów Ralpha, nie zabrakło oczywiście "Krystyny" i "Kosmicznych energii". Subiektywnie bardzo, bardzo lubię ten vintage vibe towarzyszący bieżącej trasie - trochę podróż w czasie, a trochę okazja do posłuchania doskonałego, ponadczasowego głosu.



Nie wiem, gdzie się uchowałam, ale tak, jak jaskrawo pamiętam Dawida z czasów X-Factora, tak nigdy nie udało mi się dotrzeć na jego koncert. Może dlatego, że zawsze podchodziłam do jego twórczości lekko sceptycznie, to były trochę roadtrip songs, a po tym koncercie zaczęłam się zagłębiać w całą dyskografię i świetną płytę z zapisem białostockiego koncertu. I rany, jakie to dobre!  

W tej formule koncerty Dawida są trochę jak kompilacja flagowych piosenek Męskiego Grania przeplatana jego najlepszymi piosenkami - co świetnie się zresztą sprawdza. Koncert otworzyły "Elektryczny" i "Wataha", ta pierwsza z gościnnym udziałem Brodki. Potem były piosenki dobrze znane ("Trofea") i zupełnie nowe ("Post"), po których przeszliśmy do "Nic nie może przecież wiecznie trwać" w męskograniowym aranżu i w jednym jamie do "Elephanta".




Trochę żal, że w Krakowie poza Brodką nie pojawił się gościnnie już nikt więcej, bo bardzo chętnie posłuchałabym "I Ciebie też, bardzo" z wokalem na chociaż dwa głosy, ale i tak trzeba przyznać, że zeszłoroczna piosenka ma niesamowity potencjał animowania publiki :D. Z nowych piosenek pojawiła się też "Szarość i róż". Pierwszą część koncertu zamknął "Początek", a jako encore był "Małomiasteczkowy" i tutaj przyznaję, że koncertowa moc tej piosenki jest dla mnie niesamowitym zaskoczeniem, doskonale się sprawdza na zamknięcie całości występu.
Ukłony nie tylko dla Dawida, którego energia podczas występów na żywo przekonała mnie, że chciałabym zobaczyć go jeszcze na niefestiwalowym koncercie, ale i towarzyszącego mu zespołu! 👏





Blogger mi zniszczy tu jakość i sponiewiera to nagranie niemożebnie, ale chciałabym je mieć. A może i Wy obejrzycie ;) 

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Newer Posts
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ►  2023 (3)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (2)
  • ▼  2022 (31)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (3)
    • ►  września (1)
    • ▼  sierpnia (4)
      • Sprawdzony przepis na gofry (prosty, bez mocnej go...
      • Przyjaźń, samotność, wędrówka, Americana. | Amor T...
      • Literacka nostalgia w doskonałym wydaniu | Min Jin...
      • Zróbmy coś po raz pierwszy: Męskie Granie 2022 | K...
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2021 (19)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates