Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje

         




Ciekawość zwyciężyła: z jednej strony tyle już przeczytałam fragmentów tej książki, że wątpiłam, by jeszcze czymś mnie zaskoczyła. Z drugiej jednak, subiektywnie najlepsze wyrywki w artykule napisanym pod tezę zawsze da się nagiąć do swojej interpretacji... i chyba dlatego zdecydowałam się przebrnąć przez tę niezwykle chaotyczną podróż przez miejsca dotychczas starannie ukryte przed wzrokiem wszystkich.

Książka jest (chyba) ostatnim etapem rozprawiania się księcia Sussex z przeszłością. Po wywiadach w prasie, spotkaniach z Jamesem Cordenem i Oprah, podcaście z Daxem Shepardem i własnym podcaście (choć liczącym nadal dwa odcinki), przyszedł czas na autobiografię, z którą Harry wyrusza na krucjatę przeciwko mediom. 

Nie do końca jasny jest dla mnie cel powstania tej książki: wiemy więcej o rodzinie królewskiej i trudnej dynamice panujących w niej relacji, ale pamiętać trzeba, że jest to relacja jednostronna. Pragnąc chronić swoją prywatność, co tak często zresztą podkreślają z żoną, Harry zagłębia się w detale, które wywołują raczej ciarki zażenowania niż autentyczne zaciekawienie. Dążąc do odzyskania własnej historii i odebrania jej mediom, Harry niewiele różni się w "Tym drugim" od brukowców, radośnie handlując prywatnością swoich bliskich, którzy nie chcą - a przede wszystkim nie mogą odpowiedzieć na jego zarzuty.





Książę Harry przyznaje też wprost, że ma doskonałą pamięć miejsc, przestrzeni i zdarzeń, ale rozmowy szybko ulatują mu z głowy; nie przeszkadza mu to jednak w starannym przytaczaniu konwersacji z bliskimi i przyjaciółmi. Wspomina też o tym, że Diana podarowała mu na urodziny w 1997 roku xboxa, choć premiera pierwszej konsoli to rok 2001; pozostaje samemu ocenić, czy takich naciągnięć jest tu więcej. Wydaje się, że podróżując przez swoją przeszłość, Harry przede wszystkim wyłuskuje zdarzenia, które wzmacniają wybrany przez niego przekaz. Od spania w brzydszej części sypialni w zamku Balmoral, przez wybraną dla niego przez media rolę łobuza, aż po trudności w odnalezieniu własnej drogi - w tej chaotycznej opowieści jest pełno takich kamyków.


"Ten drugi" nie jest jednak tylko zapisem momentów trudnych. Postacią, wokół której orbituje większość wątków w tej książce, jest matka Harry'ego; Diana pojawia się we wspomnieniach jako postać ciepła, pełna sprzeczności, ale niezwykle ważna, a jej gwałtowne zniknięcie zdaje się być nieustannie jątrzącą raną, która nie przestała nigdy boleć. Z opowieści Harry'ego wyłania się obraz rodziny królewskiej jako tkanki niezwykle złożonej, zbudowanej z silnych, nieustępliwych osobowości; rodziny, w której trudno mu było znaleźć swoje miejsce i odszukać sens. Nie jest to jednak historia całkowicie mroczna; w opis ten wplecionych jest jednak trochę jasnych, zabawnych momentów, które rozsznurowują sztywny gorset monarchii.

Niemniej jednak, ta licząca imponujące pięćset stron książka ma jeden (dość poważny) podstawowy mankament. Poza wymierzeniem mediom siarczystego policzka, właściwie trudno w niej wskazać jedną myśl przewodnią: Harry wydaje się nie być ani średnio uzdolniony intelektualnie (jak sam się zdaje przedstawiać), ani wyjątkowo lotny, nie jest szczególnie zabawny ani zupełnie pozbawiony poczucia humoru. Gdyby nie fakt, że Harry urodził się w rodzinie królewskiej i pojawiające się w historii jego życia postaci (zarysowane zresztą nieprawdopodobnie miałko) zwyczajnie budzą ciekawość czytelnika, byłaby to opowieść niewiele ciekawsza od tych, które można usłyszeć w angielskich pubach nad szklanką piwa.


Pomimo okazjonalnych wtrętów o dążeniu do życia, jakie prowadzili jego rówieśnicy, zakupach w TjMaxxie czy zamawianiu jedzenia z Nando's, wokół tej opowieści unosi się subtelna aura wyższości; niby nic, ale jednak jest to opowieść o świecie elit, podawana zwyczajnym ludziom z delikatną nutą protekcji. Podeszłam do tej książki z otwartą głową, bo żeby ją przeczytać, nie trzeba lubić ani Harry'ego, ani Meghan, ani brytyjskiej rodziny królewskiej - i nie chodziło wcale o to, żeby sobie jakąkolwiek opinię wyrobić. Ale wobec uprzywilejowania Harry'ego i jego oczekiwań wobec życia (które powinno było dać mu więcej, być łatwiejsze, potraktować go lepiej), trudno mi było wykrzesać duże pokłady empatii.



Poleciłabym tę książkę przede wszystkim osobom zainteresowanym brytyjską rodziną królewską - sama ciekawość wokół medialnego szumu związanego z H&M może być niewystarczająca, by utrzymać na dłużej uwagę czytelnika. Bo warto też dodać, że choć z jednej strony nie jest to książka fabularnie wymagająca, sposób podania tej historii jest na dłuższą metę bardzo męczący; książka przypomina zapis nieokiełznanego strumienia świadomości, a Harry skacze po tematach, przeplatając traumatyczne wspomnienia opowieściami o odmrożonych częściach ciała i przygodach z magicznymi grzybkami w domu gwiazdy Hollywood.

Z jednej strony to potrzebna książka, bo dotychczas nie mieliśmy szansy usłyszeć tak wyraźnego i odważnego głosu kogoś, kto wychował się tak bardzo w centrum jednej z najpopularniejszych monarchii świata. Z drugiej - potencjał tego głosu pozostaje w dużej mierze niewykorzystany. Książka staje się trochę prywatną wendetą Harry'ego, rozliczeniem z dawnych sytuacji, w której najbliżsi, przyjaciele, w końcu - media albo Harry'ego skrzywdziły, albo zawiodły. Niewątpliwie jednak pokazuje, jak dalece dysfunkcyjna jest dynamika relacji w BRK, jak silne jest pragnienie dochowania tajemnicy i jak trudno jest żyć z traumą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. I to jest coś, co przede wszystkim warto ze sobą z tej historii zabrać; przywileje i pieniądze to tylko wartość dodana, która potrafi tak samo ułatwić, co skomplikować życie.

Jeśli Książę Harry i jego historia nie są tym, czego poszukujecie, zachęcam do przejrzenia działu bestsellery na TaniaKsiazka.pl - znajdziecie tam aż sto najlepiej sprzedających się obecnie książek.

"Ten drugi"  Książę Harry
Wydawnictwo Marginesy, 2023
tłum. Miłosz Biedrzycki, Anna Dzierzgowska, Jan Dzierzgowski, Mariusz Gądek, Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik


Za współpracę barterową przy tytule dziękuję TaniaKsiazka.pl.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

         



Gdyby ktoś mnie spytał o najbardziej zimowe ze wszystkich ciastek, bez wahania wskazałabym te. Nawet wyglądają jak oprószony śniegiem rogalik księżyca zdjęty z granatowej płachty zimowego nieba, w ten jeden wieczór tuż przed zamiecią, kiedy powietrze pachnie ostrzej i już wiesz, że zima stoi tuż za rogiem. A tak to przynajmniej kiedyś wyglądało, choć powietrze przed śniegiem (nawet jeśli to tylko kilka płatków) do dziś pachnie tak samo. 

Nieodłącznie kojarzą mi się z Bożym Narodzeniem, bo w końcu są wypełnione po brzegi tym, co w tych zimowych świętach najlepsze: zmielonymi orzechami i masłem. Idealnie kruche, rozpływające się w ustach i naprawdę proste w wykonaniu - a przy tym, jeśli dysponujecie silikonową foremką do pieczenia, w ilościach hurtowych. I tak nie da się ich zjeść mało ;)
 




Kiedyś była w blogosferze moda na wyciąganie retro przepisów  - im starszy i bardziej pożółkły był zeszyt z przepisami, tym lepiej - i chociaż te ciasteczka trochę należą do tej grupy vintage, wydaje mi się, że tak ponadczasowe wypieki nigdy do końca nie znikają nam z widoku. No i są doskonałym nośnikiem wspomnień. 

Próbowałam ich w wariancie migdałowym i z dodatkiem orzechów włoskich - obydwa są świetne. Zgodnie z zasadami sztuki chyba te migdałowe są jedynymi słusznymi, ale osobiście skłaniam się bardziej ku wersji z włoskimi (czemu winne są na równi nostalgia i wspomnienia). Mam jeszcze kiedyś ochotę poeksperymentować z pistacją i nie omieszkam dać znać, jak efekty :) 





Kruche ciasteczka z mielonymi orzechami
2 żółtka
70 g cukru
250 g mąki pszennej
200 g zimnego masła
50 g zmielonych migdałów
50 g zmielonych orzechów włoskich
1 łyżeczka cukru z dodatkiem wanilii

Mąkę i zmielone orzechy wysypać na blat, dodać masło, żółtka i cukier, zagnieść szybko ciasto - to raczej nie będzie jedno z tych kruchych, które w końcu tworzą gładką i nieklejącą się kulę, dlatego warto nadmiernie go nie ogrzewać w dłoniach przy długim wyrabianiu.

Do pieczenia najlepsza jest silikonowa forma (mam taką, która umożliwia upieczenie jednocześnie 30 ciastek - sprawdza się świetnie), która nie wymaga dodatkowego natłuszczania. Wypełniamy formę masą i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na ok. 15 minut - ewentualnie dodajemy jeszcze pięć, żeby ciastka nabrały złotego koloru. 

Po upieczeniu i wystudzeniu ciastka można albo lekko oprószyć cukrem pudrem, albo je wrzucić do miski i po prostu je w nim obtoczyć. Można też, co praktykujemy najczęściej, zupełnie pominąć ten etap i przejść od razu do próbowania ;)



Share
Tweet
Pin
Share
1 komentarze

        



"To nie jest dla mnie łatwe. Jakaś cząstka mnie pęka, cząstka, która zawsze chciała, żeby relacja Sama i moja pozostała bez zmian. Niestety to niemożliwe, bo wszystko ewoluuje. Czasem zmiany przychodzą niespodziewanie, w postaci jednego wielkiego uderzenia, ciało spada na podłogę i wszystko znika w sekundę. Ale czasem jednak zmiana jest tak wolna, że się jej nie dostrzega. Bierze cię z takiego zaskoczenia, że chcesz jej zaprzeczyć, ale nie możesz, bo jest jak jest i nic już nie będzie takie samo."

To jest ten rodzaj książki, która pod pozornie niewymagającą powierzchnią skrywa całkiem sporo sensownych treści - to dość typowa młodzieżówka, może i chwilami niewymykająca się skrótom i stereotypom, ale jednak uwrażliwiająca na trudniejsze tematy.

Jo jest licealistką, która swój czas dzieli między sport, pracę w kawiarni, przyjaciół i intensywne życie uczuciowe. To właśnie to ostatnie ją gubi; poszukując miłości i ufając innym, nie dostrzega momentu, w którym staje się dla szkolnej drużyny zapasów dziewczyną do trenowania. To właśnie ten moment sprawia, że Jo zaczyna się uważniej przyglądać swoim relacjom z innymi i podejmuje pewne kroki, by je poprawić. I nawet jeśli trudno było mi wykrzesać początkowo choć odrobinę sympatii dla głównej bohaterki, bo bijące od niej silne fluidy pick me girl trochę zasłaniały mi przekaz, obserwowanie jej zmiany - świetnie zresztą nakreślonej - było nadzwyczaj przyjemne. 




"Practice Girl" ma nie tylko wzbudzającą skrajne emocje główną bohaterkę, ale też cały panteon wyrazistych postaci drugoplanowych. Nawet jeśli sięga do repertuaru mocno eksploatowanego w kulturze, bo mamy tutaj i typową szkolną queen bee i grono jej wiernych fanek, i popularnego sportowca, i tę dziewczynę, która przecież nie jest taka jak inne, to autorce udaje się tym motywom nadać takie twarze, że nie sposób tych postaci nie polubić. Albo się na nie solidnie zdenerwować.

Niewiele znam książek w tak bezpośredni sposób przedstawiający problem slut shamingu, jeszcze mniej - tych, które dodatkowo zaczepiają trafnie o podwójne standardy. Sytuacja Jo, jej zagubienie, potem próby odnalezienia się w zagmatwanych relacjach i odzyskanie własnego dobrego imienia; Laure w dość krótkiej książce, posługując się sprawnie bohaterką nabywającą coraz większej sprawności w kompetencjach społecznych, umieściła naprawdę dużo problemów i zgrabnie spięła je pod koniec, pozwalając Jo świadomie dorosnąć.

Odkrycie nieprzyjemnej prawdy o sobie jest dla Jo początkiem gruntownego przemeblowania w otaczających ją relacjach - i nie dotyczy to (na szczęście dla czytelnika!) tylko związków romantycznych. "Practice Girl" równie dużo miejsca poświęca przyjaźni i relacjom rodzinnym, a zwłaszcza odnajdywaniu się w nowej dynamice patchworkowych konfiguracji. Piękną lekcją jest tutaj podkreślenie znaczenia ludzi, którzy są przy nas czasem tylko przez moment, ale zostawiają nam nieocenioną wiedzę o tych zakamarkach serca i duszy, które dotychczas kryły się w mroku.




Bardzo dobrze czytało mi się książkę z nurtu YA, w której bohaterowie faktycznie ze sobą rozmawiają, podejmują jakąkolwiek próbę rozwiązania konfliktu i mierzą się ze swoimi emocjami. Jakąś czułą strunę poruszyła we mnie rozmowa Jo z mamą dotycząca jej taty i złożoności związku między rodzicami, będąca w pewnym sensie przejściem na zupełnie inny etap relacji z mamą. Główna bohaterka w podobny sposób eksploruje różne aspekty swoich poprzednich relacji intymnych i przyjaźni, często mierząc się z własnymi niedoskonałościami.

Były też, nie ukrywajmy, momenty lekkiego zażenowania (akcja z dekorowaniem werandy, ale wiadomo, no spoilies), ale w ostatecznym rozrachunku nie udało im się pozbawić mnie przyjemności z czytania. Może to kwestia tego, że z dalszej perspektywy bardziej zaawansowanego wieku spogląda się na pewne sytuacje nieco inaczej - pewnie gdybym była młodsza, miałabym inne zdanie na ten temat.

Spodziewałam się lekkiej książki o próbie odzyskania dobrego imienia, a tymczasem mam w rękach zaskakująco wielowymiarową opowieść o odnajdywaniu swojej kobiecości, sile przyjaźni, która jednak potrafi przetrwać niejedną burzę, i pragnieniu znalezienia stabilności w chaosie. Laure nadzwyczaj trafnie nawiguje wśród nastoletnich problemów, ubierając je w dobre słowa i dorzucając do tej mieszanki nietypowy sport. I powiem wam, że wyszło bardzo dobrze.

A jeśli spodoba Wam się "Practice Girl", zachęcam Was do wędrówki po działu z literaturą obyczajową dla młodzieży na TaniaKsiazka.pl - niezależnie od wieku, bo coraz więcej jest książek z nurtu YA, które świetnie się czyta bez względu na pesel.

"Practice Girl" Estelle Laure
Wydawnictwo Young, 2023
tłum. Natalia Laprus



Za współpracę barterową przy tytule dziękuję TaniaKsiazka.pl.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

   




Krótko mówiąc: jeśli traficie na dobrą pogodę, jak najbardziej. Jeśli nie, rozejrzałabym się za inną opcją. A w listopadzie czy grudniu ta pogoda faktycznie bywa różna, więc chyba przemyślałabym następnym razem inne kierunki. Po tej wycieczce została mi taka myśl, że może te mniej udane wyjazdy (które nadal, przy dużej dozie dystansu i poczucia humoru, mogą przynieść sporo dobrych wspomnień) są po to, żeby bardziej docenić te, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem ;) 

W słoneczne dni jest naprawdę przyjemnie, choć Etna nie pokazała nam się aż do ostatniego poranka, tuż przed wylotem. A i widoki z tarasu kościoła położonego naprzeciwko katedry św. Agaty wynagradzają wiele - a już na pewno wejście po ekstremalnie wąskich i stromych schodkach na górę. 




Niezależnie od pory roku działa też targ rybny (La Pescheria), a w uliczkach dookoła rozstawiają się stoiska z owocami i warzywami. Bagaż podręczny pomieści wiele, na przykład kilogram sycylijskich cytryn 🍋














Listopad nie listopad, Villa Bellini zachwyca zielenią, więc polecam wpisanie parku na listę miejsc do zobaczenia. Nie jestem obiektywna, bo jestem wielką fanką parków miejskich niezależnie od szerokości geograficznej, ale to miejsce sprawiło, że Katania nieco zyskała w moich notowaniach. 







Plusem późnojesiennych/wczesnozimowych wycieczek na pewno są świąteczne ozdoby, tysiące migoczących światełek i dekoracje na ulicach.






Minusy? Jednak jak pada, to na całego. Na cztery spędzone na Sycylii dni przez trzy było wietrznie i deszczowo. Pomimo szczerych chęci i wychodzenia mimo wszystko na zewnątrz (wszak nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie), Katania robi w takiej aurze dość przygnębiające wrażenie, a piętrzące się na każdym rogu sterty śmieci na pewno nie poprawiają sytuacji. Poza sezonem trzeba się też liczyć z tym, że część miejsc będzie zamknięta; trudno też nie odnieść wrażenia, że tolerancja miejscowych mieszkańców na turystów jest jakby... mniejsza. 







Ale odwiedzić miejsce z teledysku do Coldplayowego "Violet Hill" można w każdej aurze ;). Na podwórko Palazzo Biscari można wejść tak po prostu, zwiedzanie wnętrza jest już płatne.


Warto też pamiętać, że Katania (poza sezonem chyba w szczególności) dla typów spacerująco-wędrujących może nie okazać się aż tak ciekawa. Niepokojąco często towarzyszyło nam wrażenie, że ciągle idziemy do jakiegoś szczególnego miejsca, a w tym szczególnym miejscu okazywało się, że jest ono... takie sobie. 



Niemniej jednak - warto pojechać samemu i się przekonać. Może traficie na lepszą pogodę, czego bardzo Wam życzę :D 







 
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

        



Koźlaczki powracają - i to w jakim stylu! Pierwszy zbiór opowiadań, "Cud, miód, malina", zdobył moje serce i sprawił, że oswoiłam gatunek, po którego wodach trochę bałam się nawigować. Postanowiłam kontynuować tę podróż z kolejnym tomem i "Cuda wianki" nie rozczarowują: oto kolejna okazja do odwiedzenia Zielonego Jaru, wypicia kawy w Star Bunny i spotkania z dobrze znanymi już bohaterami. Ja mam zamiar jeszcze poeksplorować ten gatunek - a i Was zachęcam do wycieczki przez kolejne strony działu Fantasy na TaniaKsiazka.pl :)

"Cuda wianki" to mieszanka rodzinnego ciepła, intrygi i magii, doprawionych dodatkowo szczyptą humoru. Aneta Jadowska wykreowała cały paneton bohaterów, z którymi - pomimo ich magicznych mocy - można się łatwo utożsamić. Śledzenie ich przygód w pięciu opowiadaniach pozwala spojrzeć na nich i ich motywacje z innej perspektywy, dodając im wielowymiarowości. Nie zmienia się fakt, że klan Koźlaczek to barwne, charakterne bohaterki o wyrazistych osobowościach, do których z największą przyjemnością się powraca.

Na uwagę zasługują też piękne wydanie utrzymane w stylistyce poprzedniego tomu i ilustracje Magdaleny Babińskiej - piękne wizualne cukierki. Gdyby paniom przyszedł kiedyś do głowy pomysł wydania powieści graficznej, pierwsza ustawiłabym się w kolejce po własny egzemplarz! 







"Cuda wianki" to pięć opowiadań; to między innymi format sprawia, że książkę czyta się tak szybko (czynnikami znacznie przyczyniającymi się do ekspresowej lektury są też: duża czcionka, dynamiczna akcja, lekkie pióro). Doskonale będą na przykład wchodzić między kolejną porcją świątecznego serniczka a spacerem ;). A propos świąt - myślę, że książka sprawdzi się doskonale jako prezent, nawet jeśli obdarowana osoba nie czytała pozostałych książek z uniwersum. Jeżeli będziecie chcieli wybrać coś innego, zachęcam do odwiedzenia działu Bestsellery na TaniaKsiazka.pl - dobrych książek tam nie brakuje!


Ja co prawda nie wszystkie opowiadania polubiłam w równym stopniu, ale nie zmienia to faktu, że w ogólnym rozrachunku zbiór wypada bardzo korzystnie. Najtrudniej było mi się przekonać do "Rui i porubstwa", bo tutaj moje poczucie humoru rozminęło się z tym w historii, za to wyjątkowo polubiłam się z opowiadaniem otwierającym tom. Sama fabuła jest dość lekka, choć miejscami zahacza o trudniejsze tematy (niemniej nie jest to nic, co wymagałoby uwzględniania TW). Zdecydowanie bawiłam się dobrze przy tej książce, bo znam i lubię bohaterki, dlatego może przymykam oko na łatwe do rozwikłania zagadki - trudno mi powiedzieć, jakie wrażenia z lektury wyniesie osoba wymagająca od zagadek większej nieprzewidywalności, a od fabuły bardziej rozbudowanego elementu zaskoczenia.

Różnie bywa z sympatią do poszczególnych opowiadań, różni się też obecność poszczególnych bohaterów w całym tomie. Pokochałam Narcyzę i zdecydowanie mam niedosyt perypetii rezolutnej nestorki rodu w "Cudach wiankach", ale mam nadzieję, że może to zwiastować jakąś rekompensatę w kolejnym tomie. Wśród pozostałych postaci, pomimo jej wydatnej obecności, trochę schowała się też Malina, nie pogardziłabym też poszerzeniem wątku Klona - mam do chłopaka słabość, trzeba przyznać - za to wreszcie mamy więcej Aronii! To postać stanowiąca przyjemną przeciwwagę dla chaotycznych krewniaczek, w poprzednim tomie przewijająca się nieco w tle. 




Tym razem więcej tu motywów przygodowych i zagadek z nutą kryminalną, a mniej magii; wiedźmowe talenty Koźlaczek rzecz jasna nadal się pojawiają, raz ratując je z opałów, innym razem wywołując katastrofalną w skutkach lawinę zdarzeń, ale raczej nie wysuwają się na pierwszy plan. Z innych różnic: mam wrażenie, że w tej części autorka zdecydowanie częściej posługuje się odważnym językiem i sięga do żartów z podtekstem (co przy mało złożonych zagadkach i intrygach sprawia, że trudno mi określić docelowego odbiorcę tych historii). 

Mam niesamowitą słabość do Koźlaczek i chętnie wracam do Zielonego Jaru, bo to trochę jak powrót do domu i spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi. Chciałabym przy tym zaznaczyć, że zarówno pierwszy, jak i drugi tom czyta się dobrze nawet bez dodatkowej znajomości książek, których bohaterkami są Koźlaczki - a na przykład od "Dyni i Jemioły" się już kiedyś odbiłam, więc jest to możliwe. 

"Cuda wianki" to taka książka na długie jesienne i zimowe wieczory, która koi, rozbawia, po którą sięga się wtedy, gdy ma się ochotę zaszyć na chwilę w samotności i zniknąć w świecie, gdzie ktoś zawsze cię złapie, gdy upadasz. Czasem przytuli, czasem przywoła rzeczowo do porządku ;).


"Cuda wianki" Aneta Jadowska
Wydawnictwo SQN Imaginatio, 2022
Ilustracje: Magdalena Babińska



Za współpracę barterową przy tytule dziękuję TaniaKsiazka.pl.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

       



"Ona wie, a to pojawi się nagle. Wszystkie rzeczy, które powinna była zrobić. Kłamstwa, które mówiła, i sekrety, które zachowała. Nie może ich zabrać ze sobą, więc zostawi je u mnie. Wszystko, czego pragnęła, kiedy zdmuchiwała świeczki na torcie. Jestem tam i to jej ostatnia szansa na powiedzenie: "przepraszam", "kocham cię" lub "wybacz mi".
Wszystkie razy, gdy powinna była skoczyć, a nie skoczyła. Wszyscy ludzie, których powinna była pocałować, ale nie pocałowała. Wszystkie okazje, które straciła, bo była zbyt ostrożna lub zbyt grzeczna, lub zbyt wystraszona, choć ostatecznie okazuje się, że nic nie jest aż tak straszne jak patrzenie na swoje życie zwężające się do jednej chwili, która też przeminie, czy jesteś na to gotowa, czy nie."

Im głębiej zanurzam się w książki YA, tym łatwiej jest mi znaleźć te, od których nie mogę się oderwać. I "Afterlove" jest jedną z nich; zaangażowałam się w tę historię od pierwszych stron, przywiązałam do bohaterek, a w domu Ash poczułam się tak, jak u siebie. 

Główną osią fabuły jest wątek romantyczny między Poppy i Ash, na którym opiera się cała pierwsza część powieści. Nie jest łatwo wykreować postaci tak wyraziste, a jednocześnie ciepłe i pełne magnetyzmu, który sprawia, że trudno choć na chwilę rozstać się z bohaterkami - a jednak Byrne doskonale się to udaje. Tworzy postaci, które fantastycznie wchodzą w interakcje jako tandem, ale też świetnie funkcjonują jako indywidualne jednostki, co w przypadku romansów nie jest wcale aż tak oczywiste.





"Afterlove" tylko z pozoru jest prostą historią o miłości. Złożona z dwóch części fabuła przybliża nam losy szesnastoletniej Ash, której życie nieodwracalnie się zmienia w ułamku sekundy w Sylwestrową noc. Podzielenie książki na "miłość" i "potem" jest doskonałym zabiegiem; stopniowe obserwowanie rodzącej się między bohaterkami więzi, coraz odważniejsze odsłanianie swoich tajemnic i zapraszanie do życia drugiej osoby sprawia, że nietrudno szybko przywiązać się do Poppy i Ash. Tym większy jest potem ładunek emocjonalny związany ze stratą, nad którym autorka pochyla się w drugiej połowie książki, całkiem umiejętnie unikając ślizgania się po kliszach.

Byrne doskonale udaje się ubrać w słowa przesłanie o uczuciu, które przezwycięża naprawdę wiele: od niechęci społeczeństwa, przez własne obawy i lęki, aż po śmierć. To ambitne wyzwanie, ale Byrne wykorzystuje potencjał tego pomysłu i tworzy historię, którą trudno odłożyć na bok i na dłużej o niej zapomnieć.

Ogromnym plusem jest fakt, że choć książka łączy elementy realizmu i fantastyki, cała idea żniwiarzy i otaczająca ich otoczka nie przytłacza fabuły. Autorka wtajemnicza czytelnika w arkana magicznego świata dokładnie na tyle, by czuł się w nim komfortowo, nie zarzucając go jednak gąszczem zbędnych informacji. W moim przypadku ta formuła doskonale się sprawdziła; element paranormalny był znakomitym uzupełnieniem historii, nadal jednak przesuwając w centrum uwagi relację dziewczyn.




"Afterlove" znajdziecie wśród książek obyczajowych na TaniaKsiazka.pl i przyznam, że dla mnie był to naprawdę dobry powrót do obyczajówek. Byrne udaje się wyjść poza utarty schemat romansu i odkryć pozornie nieskomplikowaną historię na nowo, dodając do niej wiele ciepła, emocji - czasem tych bardzo trudnych, i dorzucając całkiem sporą dawkę gorzkich doświadczeń.

Szukałam książki, przy której dobrze spędzę czas i która nie będzie ode mnie wymagała zbyt wiele, a tymczasem trafiłam całkiem niespodziewanie na opowieść, która wciągnęła mnie do swojego uniwersum i nie dała mi się z niego wydostać, dopóki nie dowiedziałam się, jak skończyły się losy bohaterów. Polecam bardzo, zarówno nastoletnim czytelnikom, jak i tym nieco starszym, szukającym dobrze napisanej, nieoczywistej opowieści o miłości. Duży plus za nienachalnie wplecioną kulturę, choć tutaj pewnie bardziej trafi ona do Millenialsów ;)

Nie zdarza mi się to zbyt często, ale w tym przypadku trochę żałuję, że historia Poppy i Ash jest zamknięta w tym jednym tomie - chętnie przekonałabym się, co kryje się za zakończeniem, które pozostawia spore pole do popisu dla wyobraźni. A może zostawia piłeczkę po stronie autorki i daje nadzieję na dalsze części...

"Afterlove" Tanya Byrne
Wydawnictwo WAB, 2022
tłum. Agnieszka Kalus




Za współpracę barterową przy tytule dziękuję TaniaKsiazka.pl.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ▼  2023 (3)
    • ▼  marca (1)
      • Książę Harry | "Ten drugi"
    • ►  lutego (2)
  • ►  2022 (31)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (3)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2021 (19)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates