Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje

 


Loty w kosmos są osiągnięciem nie z tego świata, a przełamywanie kolejnych barier i coraz śmielsza eksploracja miejsc wcześniej dla nas niedostępnych nie przestają fascynować. Astronautów przyjęło się uznawać za ludzi o niesamowitych umiejętnościach i odwadze, stawiając ich w centrum zainteresowania, a największe nazwiska popularnością ustępują chyba tylko emblematowi NASA, który od kilku lat panoszy się dosłownie wszędzie. No dobrze, astronauci na orbicie, sytuacja bez zmian. A co tymczasem dzieje się w Houston? 

Na to pytanie odpowiada Paul Dye, dyrektor lotu z najdłuższym stażem w historii agencji. Doskonale sprawdza się w roli przewodnika po zakamarkach Centrum Kontroli Lotów, pozwalając czytelnikowi zajrzeć tam, gdzie nie sięga ciekawski wzrok kamer i mikrofony mediów, nie szczędząc przy tym zabawnym anegdot i wzruszających historii - a imponujący staż zawodowy sprawia, że ma ich pod dostatkiem. "Żelazny" daje się przy tym poznać jako gawędziarz, który spogląda na swoją karierę i wplata w tę historię mnóstwo cennych spostrzeżeń dotyczących rozwoju i przyszłości agencji, programów kosmicznych i komercyjnych lotów w kosmos. 

Centralną osią książki jest chronologiczny opis kariery Paula, ale jeśli brzmi to nudno - nic bardziej mylnego. Jest ona tylko i wyłącznie punktem wyjścia do szerokich rozważań o nauce, eksploracji w przestrzeni kosmicznej, przetasowaniach geopolitycznych i ludzkiej psychice, kreśląc pełny obraz pracy w NASA. Między wersami można też dostrzec naturalne predyspozycje autora do wykonywanej pracy - wydaje się być osobą cierpliwą i wyrozumiałą, ale też zdeterminowaną i stanowczą. Kimś, kto oczekuje od współpracowników pełnego zaangażowania i pracy na najwyższych obrotach, ale w razie potrzeby bez wahania ich wspiera i podnosi na duchu. 

Warto też zauważyć, że w książce wielokrotnie przejawia się wątek szacunku wobec pracy innych osób, bez względu na to, czy chodzi o wysyłanie czyjegoś naukowego dorobku w kosmos czy docenienie pani utrzymującej porządek w pomieszczeniach MCC.

 
Książka jest napisana przystępnym językiem, ale mankamentem jest jednak brak podręcznego glosariusza z powtarzającymi się terminami. Paul Dye nie mógłby obejść się bez wielu osób zajmujących stanowiska-satelity krążące wokół dyrektora lotów, a niemal każda z tych nazw jest redukowana do zwięzłego skrótu - zapamiętanie kilku pewnie nie byłoby trudne, ale przy kilkunastu (w dodatku ciągle się ze sobą przeplatających), zaczyna się już robić trudniej. Całość jest jednak utrzymana w zrozumiałym dla laika stylu, dzięki czemu będzie się ją dobrze czytać nawet wtedy, gdy nie mamy rozległej wiedzy w zakresie astrofizyki czy matematyki. Choć zawiera ogromną ilość wiedzy, jestem przekonana, że każdy wyciągnie z niej coś dla siebie; z pewnością osoby o szerszej wiedzy w tym zakresie dostrzegą więcej niuansów i smaczków. 

Tekst zawiera fragmenty poświęcone aspektom technicznym i konstrukcyjnym, wymagającym poświęcenia pełnej uwagi tekstowi - ale i te anegdotyczne, przybliżające codzienność pracy w ośrodku w Houston, która na poziomie relacji międzyludzkich często nie różni się od standardowego dnia pracy w typowym biurze. Wszystkie te wydarzenia Paul Dye przybliża obiektywnie, przedstawiając niezależne fakty, uzasadniając wybory i z pokorą przyznając się do popełnionych błędów. Nie jest to łatwe, kiedy stawką jest ludzkie życie, a możliwości pomocy są ograniczone - ale lecimy w końcu w kosmos i nikt nie mówił, że będzie to proste.

Jest jeszcze jeden aspekt, który moim zdaniem sprawia, że ta książka jest pozycją wyjątkową i na wiele lat taką pozostanie - kariera Paula przypadła na najciekawsze wydarzenia w historii NASA. Choć autor pracował głównie przy programie STS i zajmował się wahadłowcami, wspomina o wielu wydarzeniach, które naznaczyły dalszy rozwój agencji. Pisze zatem o katastrofach promów Columbia i Challenger, upadku ZSRR, nawiązaniu współpracy z rosyjskimi naukowcami, wreszcie o opracowaniu i wyniesieniu na orbitę Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Drugiej takiej epoki w historii rozwoju lotów w kosmos raczej już nie będzie.

Myślę, że "Houston lecimy" można śmiało polecić osobom zainteresowanym eksploracją kosmosu i działaniem NASA, a także funkcjonowaniem poszczególnych stanowisk w Centrum Kontroli Lotów. Opowieść Paula Dye ujawnia wszystkich ludzi, którzy stoją za powodzeniem każdej z udanych misji i dokonują niemożliwego, starając się opanować sytuacje pozornie bez wyjścia - i dopiero wtedy możemy dostrzec, że trójka astronautów to twarze misji, nad którą pracowały tysiące osób.

Houston, lecimy
Autor: Paul Dye
Wydawnictwo: Muza S.A.
Przekład: Stanisław Bończyk
Data premiery: 10.03.2021


Dziękuję Wydawnictwu Muza za możliwość przeczytania książki przed premierą :)




Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze



Podobno do trzech razy sztuka, ale mam nadzieję że w tym przypadku się to nie sprawdzi - miałam dla Was prawie gotowy post o Marblehead i gdzieś przepadł, więc siadam do tej podróży raz jeszcze... z nadzieją, że uda mi się mniej więcej ten wpis odtworzyć.


Marblehead leży ok. 25 kilometrów na północny wschód od Bostonu. Liczące około 20 tysięcy miasteczko przyciąga głównie urokliwą architekturą i doskonale zachowanymi, starymi zabudowaniami oraz dostępem do spokojnej plaży nad Atlantykiem. 
To popularny kierunek wśród osób lubiących sporty wodne - w Marblehead można popływać łodzią i kajakiem, miasteczko przyciąga też wędkarzy. Ale nawet jeśli mamy w planie wyłącznie spacery, też nie będziemy się tu nudzić.


 Do Marblehead najwygodniej jest dojechać samochodem, ale dojeżdża też tutaj komunikacja miejska z Bostonu, między innymi autobusy linii  441 i 442. Latem można też skorzystać z promu do Salem - warto uwzględnić wizytę w miasteczku, bo są położone tak blisko siebie, że szkoda je pominąć. 



Wycieczkę warto zacząć od Marblehead Light, czyli starej latarni morskiej znajdującej się na terenie Chandler Hovey Park. Zrekonstruowana w 1895 roku latarnia nadal funkcjonuje i jest wpisana do rejestru zabytków; to też jedyna tego typu latarnia morska w Nowej Anglii. Można tu też na chwilę przysiąść na klifie albo na ławkach i popatrzeć na wcinające się w zatokę wille i dryfujące łodzie.


Tu właśnie widać latarnię z drugiej strony, z drogi w kierunku Fort Sewall, z kolei z mijanej po drodze plaży Devereux w słoneczny dzień rozciąga się widok na majaczącą na horyzoncie panoramę Bostonu. Byliśmy w Marblehead w weekend otaczający Święto Pracy, więc w miasteczku było widać większy ruch i zdecydowanie więcej osób niż zwykle ;)

Warto też wspomnieć o tym, że na terenie Fort Sewall znajduje się pomnik upamiętniający Kazimierza Pułaskiego, który przypłynął w 1777 roku właśnie do Marblehead.



W mieście jest wiele budynków, których historia sięga XVII i XVIII wieku, z łatwością można też dostrzec angielskie wpływy. Starannie zachowana architektura pozwala na dostrzeżenie śladów kolonialnego dziedzictwa w miasteczku, których tutaj nie brakuje - wiele domów powstało jeszcze przed rewolucją. 

Na tym zdjęciu, na budynku po lewej, widać widow's walk - to ten element, który wygląda jak otoczony balustradą taras na dachu. Legenda głosi, że kiedyś wznoszono je po to, by partnerki marynarzy mogły wypatrywać powrotu swoich mężów. W rzeczywistości nie ma żadnego potwierdzenia, że tak faktycznie było - to typowy element dla budynków inspirowanych architekturą włoską, a trend ten po prostu szczególnie dobrze przyjął się na terenie Ameryki Północnej.



Z Fort Sewall warto wybrać się na położony na wzniesieniu stary cmentarz, z którego rozciąga się imponujący widok na zatokę Marblehead i położone nad nią domy na Marblehead Neck.


Poznawanie lokalnej fauny :D




 Plaża jest położona przy Ocean Avenue, drodze prowadzącej do Marblehead Neck. Nie jest to może najbardziej spektakularna plaża na świecie, ale do zanurzenia stóp w Atlantyku wystarczy ;). Ocean w Nowej Anglii jest jednak nawet latem tak koszmarnie zimny, że i mnie zmarzły stopy - a przypominam, że przecież wychowałam się w kraju nad Bałtykiem i swoje w tej lodowatej wodzie odsiedziałam :D


I tym optymistycznym akcentem odpływam na różowym flamingu dalej - czyli w kierunku Salem. 




Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 


Zdarzają się przepisy raz wypróbowane, które od razu wchodzą do stałego kulinarnego repertuaru i ich miejsce jest tam tak naturalne, jakby znajdowały się od zawsze wśród receptur przekazywanych od pokoleń. Tak mniej więcej do stale wypiekanych ciast dołączyła buchta, choć nadzwyczaj często zdarza mi się o niej zapominać i po jakimś czasie odkrywać na nowo ;)
Dzisiaj się okazało, że nie mam tego przepisu na blogu, a to taki domowy evergreen, że w ramach szybkiej akcji wczoraj po południu została upieczona, a dziś już wjeżdża na bloga. Może upieczecie więc ją i Wy - jest idealna do kawy, domowych konfitur, mocnej herbaty i dobrej książki. 




 Składanie może wyglądać skomplikowanie, ale nic prostszego :D. Cała sztuka polega na rozwałkowaniu ciasta na cztery mniej więcej równe części (mniej więcej, w moim przypadku zawsze mniej, co poradzę), przełożenie ich masłem i pokrojenie na szesnaście części. Do czego potrzebny jest baaardzo ostry nóż i zdolność wykrawania równych części. Ponieważ nie można mieć wszystkiego, u mnie zawsze różnią się wielkością i kształtem, co nijak nie wpływa na ich smak ;)




Gotowe trójkąty zwijamy tak, jak klasyczne rogaliki, a potem układamy w lekko natłuszczonej blaszce - w dowolną stronę, ja najczęściej układam je na boku. Tak właśnie wygląda cała blacha gotowych bułek przed włożeniem ich do piekarnika. Nie dałam im wczoraj wyrosnąć, bo po prostu o tym zapomniałam, ale nic złego im się nie stało ;)



Do ciasta dodajemy tylko trzy łyżki cukru, więc jeśli wolicie słodsze wypieki, polecam odpowiednio zwiększyć jego ilość. Ja raczej tego nie robię - dzięki temu idealnie nadaje się do wytrawnych dań, jak i dżemów ;)



Buchta bałkańska
(za przepisem Taury na Smaker)

 1 kg pszennej mąki
3 jajka
3 łyżki soku z cytryny
1 łyżeczka soli
500 ml letniego mleka
40 g świeżych drożdży
125 g roztopionego masła
3 łyżki oleju
3 łyżki cukru

Drożdże pokrusz i rozetrzyj z cukrem oraz odrobiną wody w małej miseczce. Odstaw, w międzyczasie przygotuj pozostałe składniki.

W dużej misce przesiej mąkę, dodaj jajka, sok z cytryny, sól, mleko i olej. Dodaj zaczyn i zagniataj ciasto, aż będzie gładkie, nieklejące i będzie odchodzić od ręki - na początku będzie się kleić i akurat to ciasto nie jest wyjątkiem, jak większość drożdżowych po prostu przestaje kleić się z czasem. Czy będziecie mieć zakwasy kolejnego dnia? Prawdopodobnie :D. Można oczywiście użyć miksera, ale to o połowę zabawy mniej.

Gotowe ciasto przykryj suchą, czystą ściereczką i odstaw do podwojenia objętości, na około pół godziny. Potem przełóż ciasto na powierzchnię podsypaną mąką i podziel na cztery równe części. Rozwałkuj każdą na placek o średnicy ok. 30 cm i grubości ok. 0,5-1 cm i ułóż je na sobie, smarując wierzch każdej warstwy masłem. Po prostu powinno wyglądać jak ciasto z masłem ;).

Gotowe kroimy wzdłuż średnicy na szesnaście części, każdy trójkąt zwijamy tak, jak w przypadku kruchych rogalików, wzdłuż długiego boku. Zwinięte układaj w natłuszczonej blaszce o wymiarach ok. 25x30 cm. Potem odstaw na ok. 20 minut do ponownego wyrośnięcia i wstaw do piekarnika nagrzanego na 190 stopni. Buchty piekę 45 minut, po 20-30 sprawdzam, czy się nie przypiekają i ewentualnie przykrywam je folią.

Najlepsze są ciepłe, ale doskonale się też odgrzewają kolejnego dnia. Najlepsze w tej buchcie są warstwy - można je po kawałku odrywać, chrupiące z zewnątrz i idealnie miękkie w środku, o wspaniałym, maślanym posmaku. Na dobry początek nowego roku!






Share
Tweet
Pin
Share
1 komentarze
Newer Posts
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ▼  2021 (3)
    • ▼  lutego (1)
      • Historia jednego człowieka i najbardziej niezwykłe...
    • ►  stycznia (2)
      • Nowa Anglia rusza na plażę - czyli łodzie, wędkars...
      • Buchta bałkańska
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates