Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje

  




Skłamałabym, pisząc, że zawsze marzyłam o zwiedzeniu Wenecji. Zniechęcały mnie tłumy, kolejki, przepychanie się w wąskich uliczkach - to nie jest do końca ten rodzaj wypoczynku, którego szukam, więc niespiesznie mi było do wycieczki do Włoch.
Ale potem świat się na chwilę zatrzymał, a potem zaczął rozpędzać się na tyle powoli, że najbardziej turystyczne zakątki zachowały trochę swojego dawnego, kameralnego uroku.

Decyzja o wyjeździe była podjęta dość spontanicznie, ale poprzedził ją średnio podnoszący na duchu research wakacyjnych ofert. Przez chwilę pod uwagę były brane wyjazdy zorganizowane, ale perspektywa zadekowania się na pięć dni w hotelu, z którego nawet na plażę trzeba jechać busem, brzmiała umiarkowanie zachęcająco.


Włochy w trzecim tygodniu lipca wymagały od turystów tylko okazania albo certyfikatu o szczepieniu, albo negatywnego wyniku testu PCR lub antygenowego przy wjeździe do kraju oraz uzupełnienia formularza lokalizacji pasażera (dostępnego online). Na miejscu na zewnątrz nie trzeba było chodzić w maseczkach, wymagane były tylko w środkach transportu, w sklepach, hotelowym lobby, wnętrzu restauracji czy baru. Warto jednak pamiętać, że od 6. sierpnia ma się to zmienić i Green Pass będzie niezbędny, żeby wejść do muzeum czy knajpy. Wspomina się także o tym, że w bardziej obleganych miejscowościach może zostać wprowadzony nakaz noszenia maseczek również na zewnątrz (czego przy weneckim upale nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jeśli w planach są długie spacery i zwiedzanie).



Ryanair był (niestety) jedyną linią oferującą bezpośredni lot z Krakowa, więc nie było zbyt dużego pola manewru. Pasażerowie podczas odprawy online mają możliwość dołączenia dokumentacji COVID (czyli np. paszportu covidowego albo negatywnego wyniku testu), co usprawnia potem odprawę na lotnisku. W Krakowie wszystko poszło sprawnie, gorzej było niestety w Treviso, gdzie z powodu kiepskiej komunikacji, zamieszania i ogólnego niezorientowania odprawa się przeciągnęła, a lot znacząco opóźnił.
Przed przylotem do Polski trzeba wypełnić formularz lokalizacji (ten dostępny na stronie gov.pl) i formularze Ryanaira - te są też dostępne na lotnisku i są rozdawane podczas lotu. Nie wiem, czy tak wygląda to na innych lotniskach w Polsce, ale w Krakowie po przylocie straż graniczna przeprowadza kontrolę sanitarną, tj. osoby zaszczepione lub posiadające negatywny wynik testu są kierowane gdzie indziej niż pasażerowie bez potrzebnej dokumentacji. 


Pasażerowie bez wyniku testu są kierowani do drugiej kolejki, gdzie uzupełnia się druk, na podstawie którego służby dokonują zgłoszenia na kwarantannę, a podróżny ma 48 godzin na zrobienie testu. Po uzyskaniu negatywnego wyniku i wprowadzeniu go do systemu kwarantanna jest zdejmowana.




Nie ma raczej problemu ze znalezieniem noclegu z dnia na dzień, można też wybierać z hoteli bardziej i mniej luksusowych. Polecam zatrzymać się na dłużej w Wenecji, żeby zobaczyć ją po zachodzie słońca - kiedy znikają jednodniowi turyści, w tygodniu ulice są niemal puste, a część miejsc można mieć tylko dla siebie. Możliwość doświadczenia tego miasta w taki sposób jest zdecydowanie warta spędzenia tu choć jednej nocy.

Ze swojej strony mogę polecić Hotel Becher przy Calle del Frutariol; koszt za trzy noce wyniósł ok. 350 euro (+21 euro podatku miejskiego za dwie osoby, płatne osobno gotówką). Polecam też wybrać śniadanie w hotelu i zarezerwować sobie miejsce na tarasie nad kanałem, gdzie są dwa stoliki (w przeciwnym razie jest podawane do pokoju). Hotel jest położony bardzo blisko zarówno placu św. Marka, jak i mostu Rialto. Właściwie w każde miejsce dostaniecie się pieszo w maksymalnie 30 minut - tyle zajęło nam przemieszczenie się na dworzec ostatniego dnia. Pierwszego zdecydowanie dłużej, bo mogę już potwierdzić, że sprawdziłam empirycznie - GPS faktycznie słabo w Wenecji działa :P. 


Najdroższy w Wenecji jest transport; bilet na tramwaj wodny ważny przez 75 minut to koszt 7,5 euro, a bilet ważny 24 godziny to wydatek 20€. Rejs gondolą to 80€, ale jeśli chcecie zobaczyć Wenecję z perspektywy łódki, a przy okazji przedostać się na drugą stronę Canal Grande, szukajcie przystani Traghetto - za 2€ od osoby możecie przeskoczyć na drugi brzeg. 


Miejsce w restauracjach i kawiarniach można znaleźć o dowolnej porze dnia, również wokół (i na) placu świętego Marka. Za Margheritę zapłacimy od 8 do 10 euro; kawałek pizzy w Farini przy placu San Lio kosztuje 7,80€, a solidna porcja gnocchi z pomidorami i świeżą bazylią w restauracji Falcini to wydatek około 10€. Droższe są dania rybne i z dodatkiem owoców morza - za te zapłacimy około 15-20€. Napoje wahają się między 3,5-5 euro za bezalkoholowe do ok. 10-15 euro za drinki czy kieliszek mniej wystawnego wina. 

Najtańsza woda mineralna w supermarkecie to ok. 0,29€ (0,5 l) lub 0,49€ (1,5 l). Paczka makaronu Barilla to wydatek około 1€, płatków śniadaniowych - od 2 do 3. Dżemy i kremy do smarowania pieczywa kupimy za 3-4 euro. 


Pamiątki są najdroższe wokół placu świętego Marka - tam magnesy kupimy za 3 euro sztuka. W odchodzących od placu uliczkach nie brakuje sklepików oferujących 1 za 1€ i 5 za 6€. Pocztówki kosztują około 1€, podobnie zakładki do książek i tego typu drobne upominki. 




Czy w Wenecji jest teraz dużo ludzi? Nie mam porównania, bo nie byłam tu nigdy wcześniej, ale z relacji osób, które odwiedziły miasto przed pandemią, jest zdecydowanie spokojniej. Około 19 w środku tygodnia czas oczekiwania na wjazd na dzwonnicę to +-10 minut. Długie kolejki do muzeów tworzą się tylko w środku dnia, najtłoczniej jest zdecydowanie w weekend (co wynika z połączenia napływu jednodniowych turystów i wolnego dnia). Poza tym można spokojnie spacerować po ulicach, a Castello czy Cannaregio w niektórych miejscach wręcz świecą pustkami. Wyjątkowo nam się udało ze Scala Contarini del Bovolo, gdzie na tarasie wieńczącym klatkę schodową nie było zupełnie nikogo. Na pustki na moście Rialto bym nie liczyła, ale spokojnie uda Wam się zrobić pamiątkowe zdjęcie bez pięciu innych osób po bokach ;)



Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 


Czy książki kulinarne mają rację bytu w świecie, w którym źródłem przepisów stał się Instagram i TikTok? Czy papier może wygrać z szybkim reelsem, trzydziestoma sekundami filmu albo profesjonalnie zrealizowanym nagraniem? 
Owszem. "Kalimera" jest świetnym przykładem książki kompletnej, pełnej smakowitych i łatwych przepisów przetykanych ciepłą i pełną miłości opowieścią o rodzinie, odkrywaniu i smakowaniu Grecji. 



 Dionisios Sturis, urodzony w Grecji i wychowany w Polsce, wspaniale pisze nie tylko o kraju, kulturze i jego smakach, ale też o ważnych w jego życiu ludziach. 
Wielka Litera zadbała natomiast o to, by nadać tym wspomnieniom i przywołującym je przepisom właściwą formę. Całość jest wydana w dużym formacie, w twardej oprawie, na grubym papierze. Czcionka jest duża i czytelna, a przepisy są opatrzone zdjęciami, na których widać też czasami autora, co przywołało mi trochę na myśl Nigellę <3



Od przepisów zaczęło się całe moje blogowanie, więc książki kucharskie zajmują szczególne miejsce zarówno w moim sercu, jak i domowej biblioteczce. "Kalimera" jest jedną z tych książek, z których od razu chce się zacząć gotować, a jeszcze bardziej zachęca do tego krótka lista (zazwyczaj) niewymyślnych składników - niektóre z nich na pewno uda się przygotować, korzystając z zapasów w kuchennych szafkach, zwłaszcza jeśli gotujecie na co dzień.
Uprzedzam tylko lojalnie, że tutaj potrzeba naprawdę konkretnego litrażu oliwy. W każdym przypadku jest to uzasadnione!



Patates Furnu
(pieczone ziemniaki z pomidorami i ziołami)
(za przepisem z książki "Kalimera", na 3-4 porcje)

 5-6 dużych ziemniaków
3-4 świeże pomidory (ew. z puszki)
3 czerwone cebule lub szalotki
4-5 ząbków czosnku
200 ml oliwy z oliwek
1/2 pęczka świeżej mięty
1/2 pęczka świeżej natki pietruszki
1-2 łyżeczki suszonego oregano
sól, pieprz

Ziemniaki obierz i pokrój na ćwiartki. Przełóż do naczynia żaroodpornego, dodaj pokrojoną na ćwiartki cebulę i całe ząbki czosnku (tak, dajcie te pięć. Te ząbki czosnku są potem zarzewiem konfliktu przy stole).

W misce przygotuj oliwę z ziołami. Pomidory sparz i zetrzyj na tarce do ziołowej mieszanki; gotowy sos przelej do ziemniaków i dokładnie wszystko wymieszaj, żeby równomiernie go rozprowadzić.

Ja piekłam ziemniaki trochę inaczej niż jest to zalecane w książce - wstawiłam je do piekarnika na 30 minut do piekarnika nagrzanego do 180 stopni z termoobiegiem. Potem dopiekałam je przez kolejne 10 minut w 190 stopniach z termoobiegiem, a na ostatnie 10 minut zostawiłam je w tej samej temperaturze, ale na funkcji grilla.



Kalimera. Grecka kuchnia radości.
Autor: Dionisios Sturis
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data premiery: 14.07.2021

Dziękuję wydawnictwu Wielka Litera za przesłanie mi egzemplarza książki. 

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze

 


Wyjątkowo cieszy mnie niesłabnące zainteresowanie książkami popularnonaukowymi, dzięki którym mam szansę przyjrzeć się bliżej wszystkim dziedzinom nauki, z którymi dotychczas było mi nie po drodze.

Trudno na swojej ścieżce edukacyjnej nie spotkać się z matematyką, ale ja akurat talentu do niej szczególnego nie miałam; maturę zdałam głównie dzięki systematycznej i ciągłej pracy (oraz niezliczonej ilości rozwiązanych zadań z pociągami), a potem przestałam się zastanawiać nad jej obecnością w codziennym życiu, zwłaszcza że dobrych parę lat po skończeniu liceum dalej czekam na ten dzień, kiedy świadomie sięgnę do posiadanej wiedzy o ciągach geometrycznych. A może do niej sięgam, tylko nawet o tym nie wiem? Na to pytanie odpowiada Matt Parker.


 
Matt Parker jest matematykiem i komikiem - nazywając się stand-up mathematician. I dokładnie w takim tonie utrzymana jest cała ta książka: nie znajdziecie tu mentorskiego tonu i wzniosłych pedagogicznych ideałów, ale zbiór esejów o miejscu matematyki w naszej codzienności na przykładzie... pomyłek. Parker sięga po mało chlubną i ciemną stronę obliczeń, które czasem pociągają za sobą katastrofalne skutki. Rozdziały dotyczą określonych problematycznych obszarów (na przykład obliczenia w branży IT, pomyłki inżynierskie, katastrofy budowlane), a każdy z nich składa się z kilku anegdot poświęconych odrębnym przypadkom. Moja wiedza o matematycznych zagadnieniach jest znikoma, dlatego fragmenty zawierające teoretyczne wyjaśnienia nie do końca mnie porwały - ale wszystko nadrabiały przykłady z codziennego życia, do których można było odnieść efekt obliczeń. Myślę, że książka jest dobrze wyważonym połączeniem humoru, nauk ścisłych i przypadków z naszej codzienności, zmuszając czasem czytelnika do dłuższego zastanowienia się nad podanym przykładem.

Parker świetnie pokazuje, jak cienka potrafi być granica między inżynierią, która spełnia nasze zachcianki i najśmielsze marzenia, a tą, która może się dla nas okazać zabójcza. Na przykładach ze świata sportu, lotnictwa, architektury, a przede wszystkim branży IT - bo to one przeważają w książce - pokazuje w przystępny sposób wszechobecność matematyki i jej praktyczne zastosowanie. Eseje w ciekawy sposób przybliżają bezpośredni związek między abstrakcyjnymi obliczeniami a efektem widzianym przez nas każdego dnia, rzucając nieco inne światło na pozornie skostniały i często nielubiany przedmiot.

Jest to raczej książka popularna niż naukowa, adresowana zdecydowanie do osób niezajmujących się na co dzień zawodowo naukami ścisłymi i nieposiadających rozległej wiedzy na temat matematyki i jej praktycznych zastosowań. Pozwala wtedy dostrzec, jak fundamentalną rolę odgrywa matematyka w otaczającym świecie i że w dużej mierze finansowo-ekonomiczny aspekt życia opiera się właśnie na niej. 

Pi razy oko. Komedia matematycznych pomyłek
Autor: Matt Parker
Wydawnictwo: Insignis Media
Przekład: Jakub Radzimiński
Data premiery: 30.06.2021


Dziękuję Wydawnictwu Insignis za możliwość przeczytania książki :)




Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze


Mam wrażenie, że dopóki się nie spróbowało pochodzić i zobaczyć jak najwięcej zakątków Central Parku, trudno jest sobie wyobrazić jego rzeczywiste rozmiary. To jedno z tych miejsc, w których mapa nie tyle bywa przydatna, co raczej jest niezbędna - nietrudno się zgubić, a niektóre zakątki są średnio przyjazne nawet za dnia. Central Park to nie tylko zadbane alejki, rozległe polany i miejsca doskonale nam znane z filmów, ale też zaułki takie jak ten poniżej.



Wyjątkowo popularnym środkiem transportu, dzięki któremu można z łatwością przemieszczać się na niewielkie odległości, są w Central Parku riksze. Nie wiem za ile, nie praktykowałam i starałam się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego :D. Na zdjęciu poniżej widać też, że park jest przecięty kilkoma wstążkami całkiem sporych ulic, więc ostrożność przy przeprawianiu się na drugą stronę jest wskazana ;)
Pomimo tego w Central Parku jest nadzwyczaj cicho i spokojnie; wystarczy kilka minut spaceru, żeby zostawić za sobą zgiełk miasta.


Bethesda Terrace and Fountain, jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Central Parku. To tutaj spotykali się bohaterowie niezliczonych filmów i seriali, m.in. The Avengers, Plotkary (już w pierwszym odcinku), Seksu w wielkim mieście czy  Zaczarowanej. Świąteczne filmy zlokalizowane w Nowym Jorku też lubią tę fontannę - trafia tu zarówno bohater filmu Elf, jak i Kevin uciekający przed złodziejami w drugiej części swoich przygód. 
Fontanna przyciąga teraz głównie turystów i małych nowojorczyków, ale nie zawsze tak było - kiedyś teren wokół niej był niebezpieczny, a samo miejsce określano mianem 


Rzeźba wieńcząca fontannę nazywana jest Aniołem Wód, natomiast umieszczone pod nią cztery figury cherubinów reprezentują pokój, czystość, zdrowie i powściągliwość.




Strawberry Fields to zaciszny zakątek Central Parku poświęcony pamięci Johna Lennona. Centralną częścią jest mozaika ze słowem Imagine, wykonana przez włoskich rzemieślników i ufundowana przez miasto Neapol. 
Strawberry Fields są sferą ciszy, w teorii więc jest to teren, gdzie nie powinno się grać ani słuchać muzyki; w praktyce w weekendy prawie zawsze ktoś tam gra, ale zazwyczaj nienachalnie i w tle, najczęściej standardy Lennona.
Podobno fani często przyozdabiają mozaikę kwiatami, świecami i pamiątkami związanymi z muzyką The Beatles - akurat wtedy nie była udekorowana, ale chętnych do zrobienia sobie zdjęcia nie brakowało, więc lepiej przygotować się na to, że trzeba będzie chwilę odstać w kolejce ;)




W Central Parku jest też zoo - kto oglądał Pingwiny z Madagaskaru, zapewne rozpoznaje figurki i dzwon ;).
Jeśli uwzględniamy je w planie zwiedzania, warto pamiętać, że jest czynne do 17 (a od listopada do marca do 16:30). 
Bilety są dostępne w dwóch opcjach, z biletem wstępu do "4D Experience" albo bez. Pierwsza wersja kosztuje około 20$ dla dorosłego i 15$ dla dziecka (3-12 lat). Rezygnując z atrakcji, możemy kupić bilet dla dorosłego za 14$, a dla dziecka - za 9$.


Nawet jeśli zdarzy nam się na chwilę zapomnieć, że jesteśmy w centrum ogromnego miasta, sylwetki wieżowców unoszących się nad koronami drzew od razu nam przypominają, że tuż za ogrodzeniem życie toczy się znacznie szybciej. To dla mnie zdecydowanie jeden z najbardziej nowojorskich widoków - zieleń walczy tutaj z zalewem betonu, ale Central Park pozostaje oazą dla nowojorczyków i turystów.
Takie widoczki bardzo mi się kojarzą z "Plotkarą" ;) 


W Central Parku jest też mnóstwo mostów, mostków i dwupoziomowych przejść; na szczególną uwagę na pewno zasługuje Bow Bridge, który zagrał m.in. w "Śmietance towarzyskiej" i niedawnej premierze Netflixa, serialu "Halston", a Kevin spotkał panią z gołębiami przy The Gapstow Bridge. 


W Central Parku wytchnienia szukają i nowojorczycy, i turyści. Jazda na rowerze i ćwiczenia są tak samo popularne jak wylegiwanie się w plamie słońca na ogromnych głazach lub piknikowanie całymi rodzinami. Można tu kupić książki (Strand ma swój stragan, jeśli nie chcecie jechać do księgarni niedaleko Union Square), dzieła miejscowych artystów, kupić nowojorskiego hot-doga, popływać łódką, a zimą pojeździć na łyżwach.
Central Park jest pewnego rodzaju miastem w mieście - tylko zdecydowanie spokojniejszym ;)


Nawet po zmierzchu w parku jest sporo osób, więc spacer głównymi alejkami nie powinien być niebezpieczny. Nie polecam oczywiście samotnego zwiedzania odosobnionych miejsc, ale najbardziej prawdopodobne będzie spotkanie okazałych szczurów. Tych w Central Parku jest pod dostatkiem.
Tak dużych, że jak przysiądziecie na ławce, a krzak za Wami zacznie się poruszać, to prawdopodobnie właśnie przez nie.


Wspominałam o filmach ;)
 

... i serialach! 


Oraz... populacja wiewiórek jest w parku nadzwyczaj liczna. I wiedzą doskonale, czego chcą :D




Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
Newer Posts
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ►  2022 (22)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ▼  2021 (19)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ▼  lipca (4)
      • Wenecja - lipiec 2021, restrykcje, podróż, zwiedza...
      • Kalimera! Książka kucharska pełna ciepła i miłości...
      • Pi razy oko - czyli jak napisać książkę o matematy...
      • Central Park - letni spacer
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates