Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje
            Czasem zastanawiam się jakie kryterium doboru przyjmują inni, kiedy tworzą swoje listy „do przeczytania”. U mnie dominuje szeroko pojęta przypadkowość, przy czym pierwszeństwo zwykle mają książki znalezione w bibliotece (widmo kary) – nawet tam jednak sięgam przede wszystkim po ładne okładki. W podobnych okolicznościach porwałam z półki dwie książki z trylogii napisanej przez Alwyn Hamilton: Buntowniczkę z pustyni  i Zdrajcę tronu.
            Pokusiłabym się o stwierdzenie, że to jedne z najpiękniejszych okładek, jakie widziałam w swoim życiu. Tutaj też muszę powiedzieć: drogie Wydawnictwo Czwarta Strona, chapeau bas. Moim skromnym zdaniem polskie wydanie jest o wiele czytelniejsze przy równoczesnym zachowaniu spójności z obcojęzycznymi wydaniami. Jedynym mankamentem, który zaobserwowałam na przeczytanym przez kilka osób egzemplarzu pierwszego tomu, jest wycieranie złotych elementów w miejscach załamania okładki. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to jedna z najwdzięczniejszych graficznie okładek; jedna z tych, które chce się mieć dla samego faktu ich posiadania.          
             Nie jest to jednak sytuacja, w której piękne opakowanie skrywa całkowicie niezjadliwy, choć atrakcyjny wizualnie cukierek. Nie jestem przekonana ani do literatury fantasy (moja literacka strefa komfortu jest w przypadku tego gatunku bardzo ciasna i niechętnie wyglądam na zewnątrz), ani do powieści głęboko osadzonych w realiach bliskiego Wschodu. Buntowniczka z pustyni, pierwsza książka serii i literacki debiut Hamilton, pozwala nam bliżej poznać główną bohaterkę – Amani al’Hizę. To właśnie tytułowa buntowniczka, sprzeciwiająca się przeznaczonemu jej losowi; wychowywana w domu swojego wuja, wśród jego licznych córek, raczej nie może liczyć na świetlaną przyszłość. Hamilton akcję powieści umieszcza wśród pustynnych krajobrazów Miraji, natomiast główna bohaterka wraz ze swoimi krewnymi mieszka w Dustwalk - miasteczku położonym w okolicach poetycko zwanych krańcem świata. Jeśli w wielkim mieście rola kobiety sprowadza się do przebywania przy mężu i stanowienia swoistej wizualnej atrakcji, nietrudno sobie wyobrazić jakie jest jej znaczenie w maleńkiej mieścinie. 
             Marzenia Amani i pogoń za wolnością urzeczywistniają się, gdy na jej drodze los stawia jedno mistyczne stworzenie i jednego całkiem realnego towarzysza podróży z odległych krain. Powieść zyskuje nie tylko dzięki poprawnie zawiązanej intrydze, wprowadzonych postaciach z pogranicza świata rzeczywistego i fantasy, czy ciągłej wędrówce: to przede wszystkim niezwykła maniera pisania Hamilton, dzięki której baśniowy, odległy świat nabiera w wyobraźni realnych kształtów. Bez względu na to, gdzie autorka decyduje się umieścić swoich bohaterów, zawsze opisuje go w niezwykle plastyczny i barwny sposób. Nawet wśród piasków pustyni nie sposób się nudzić, gdy przedstawia je Hamilton. Hamilton być może rozwija narrację powoli, ale czyni to w sposób niezwykły, przeplatając szelmowskie przygody Błękitnookiego Bandyty – który to przydomek zostaje nadany Amani – z doskonale poprowadzonym i wysmakowanym wątkiem uczuciowym. 
                Jedynym drobnym mankamentem historii jest fakt, że rozległa wyobraźnia czasem może stać się przekleństwem - i tak trochę dzieje się w tym przypadku. W pewnym momencie mamy rozpoczętych mnóstwo wątków, fabuła nieuchronnie zmierza w stronę kulminacyjnego momentu... i nagle dzieje się za dużo. Na kilkudziesięciu stronach przed końcem historii wydarzenia stają się niezwykle chaotyczne i nawet przy najszczerszych staraniach ciężko jest równocześnie objąć wszystkie wątki myślami. A mimo wszystko to nadal sprawnie nakreślona historia pełna barwnych postaci, tocząca się wśród niezwykłych pejzaży bliskowschodnich krain, opowiedziana przez niezwykle dzielną, zdecydowaną - może wręcz nieco bezczelną - ale i sympatyczną główną bohaterkę. To książka niezwykła, bo przenosi powieść drogi - tak silnie osadzoną w realiach amerykańskich - w rejony całkowicie dla tego gatunku obce, a do tego w dość sprawny sposób wplata w fabułę wątki charakterystyczne dla literatury westernu. Hamilton nie poprzestaje jednak na tym i uzupełnia swoje książki o posmak baśni tysiąca i jednej nocy, sprawiając, że od jej książek nie tylko nie sposób się oderwać, ale też trudno o nich zapomnieć.

                    Zdrajca Tronu natomiast jest jednym z tych nielicznych przypadków, w których kolejna część serii okazuje się być o stokroć lepszą od poprzedniczki. Żadne z zarzutów, które można było mieć do Buntowniczki (...) nie dotyczą już drugiego tomu, w którym chaos ustępuje starannie zaplanowanym i dogłębnie przemyślanym intrygom. Tym razem przenosimy się wraz z Amani do sułtańskiego haremu; miejsce to pozwoliło Hamilton na absolutny popis literackiej wirtuozerii, w którym szczegółowo opisuje elektryzujący, pulsujący feerią barw świat. Z każdą kolejną stroną czytelnik przekonuje się jednak, że pod warstwą szlachetnych kamieni i tkanin kryje się plątanina konspiracji i spisków, w których stawką jest ludzkie życie. Tłem dla przygód Amani w haremie są szeroko rozbudowywane wątki  historyczno-baśniowe - a może i wręcz mitologiczne - dzięki którym możliwe jest zrozumienie specyficznego świata przedstawionego w książce i rządzących nim zasad. Być może autorka opiera swoją opowieść na fundamentach nieco stereotypowych, ale snuje ją w sposób niezwykle sprawny, barwny i wciągający, pozwalając czytelnikowi na domysły i stopniowo ujawniając kolejne zdarzenia. Zdrajca Tronu to opowieść o wielkim spisku, którego celem jest obalenie władzy, a który zmusza grono osób bliskich Amani do zweryfikowania własnych przekonań, poglądów i sympatii. To także opowieść o długo wyczekiwanych spotkaniach, które okazują się być dogłębnie rozczarowujące, ale też i zaskakujących przemianach i władaniu mocami, których istnienia nie jesteśmy nawet świadomi. To przede wszystkim świetnie skonstruowana książka przygodowa, którą można zrozumieć na zaskakująco wielu poziomach, która do każdego czytelnika przemówi w inny sposób, w zależności od jego własnych doświadczeń, wieku i poglądów. 
                  Hamilton być może rozpędzała fabułę stopniowo, wprowadzając etapami nowych bohaterów i budując rozległe tło dla ich przygód - okazała się być jednak nie tylko znakomitą pisarką, ale też i strategiem. Po dwóch częściach pozostawiła dokładnie taki niedosyt, który pozwala tęsknić za bohaterami i oczekiwać z niecierpliwością dalszego rozwoju ich losów, doprowadzając równocześnie do końca część kluczowych intryg. Dlatego czekam na tę trzecią część, choć mam paskudny zwyczaj porzucania większości serii literackich po jednym, maksymalnie dwóch tomach. Hero At The Fall ukaże się w wersji anglojęzycznej 6 marca (data polskiej premiery chyba jeszcze nie została nigdzie podana, ale liczę na to, że wydawnictwo Czwarta Strona nie zawiedzie). Być może ta książka rozczaruje wytrawnych znawców literatury fantasy, być może powtarzane stereotypy doprowadzą do szału każdego, kto zna tę kulturę bliżej - ja mogę powiedzieć ze swojej strony tylko tyle, że spędziłam z tymi książkami trzy wieczory i była to piękna przygoda, czego najlepszym potwierdzeniem niech będzie fakt, że od czasów Małego Życia nie miałam w rękach książki, której po prostu nie potrafiłabym odłożyć na później - a tym razem tak właśnie było. To przede wszystkim powieść skierowana do młodzieży, ale proza Hamilton trafi także do nieco bardziej zaawansowanych wiekowo czytelników. Przez cały czas czytania miałam też wrażenie, że doskonałą osobą do przeniesienia tej historii na ekran byłby Tarsem Singh - i na potwierdzenie swojej opinii polecam obejrzenie The Fall.
Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze


Czytanie książek Nigelli Lawson zawsze było dla mnie czymś na rodzaj przeglądania katalogu ze swoimi najśmielszymi marzeniami pełnymi karmelu, czekolady i masła orzechowego. Zanim mąka pszenna trafiła do spisu produktów absolutnie niejadalnych, w czasach, gdy wartość kostki masła nie zbliżała się niebezpiecznie do ceny pierścionka zaręczynowego, Nigella przekraczała wszelkie granice nieprzyzwoitości. Mam wrażenie, że po części wychodziła z założenia, że smażenie wszystkiego to zawsze dobry pomysł (patrz: smażone batoniki Bounty), a nadmiar może nam tylko pomóc (patrz: kurczak z czterdziestoma ząbkami czosnku), a nawet jeśli coś jest niezjadliwe, to zawsze można spróbować to uratować przy wykorzystaniu odpowiednich ilości masła i śmietany. Z kolei w polskich tłumaczeniach jej książek i programów dominowało słowo dekadencki, które w pewnym momencie stało się - przynajmniej dla mnie - synonimiczne z pewnym spokojem przynoszonym przez blachę ciepłego, czekoladowego ciasta.
Dlatego dzisiaj proponuję Wam tę - a jakże - dekadencką, nieprzyzwoicie czekoladową tartę z ciasteczkową pastą Speculoos. To też ciasto o tyle wdzięczne, że można je przygotować w ciągu dosłownie kwadransa, a w dodatku nie wymaga pieczenia.

 
 Czekoladowa tarta z pastą Speculoos
(na prostokątną blaszkę 35x11 cm)
Spód:
150 g ciasteczek*
ok. 80-100 g roztopionego masła
(ew. 3-4 łyżeczki gorzkiego kakao)
Ciasteczka zmielić na pył w blenderze lub rozgnieść za pomocą wałka, wkładając je wcześniej do mocnego woreczka strunowego. Najlepsze do tego spodu będą ciastka czekoladowe - ja akurat takich nie miałam, dlatego wykorzystałam pełnoziarniste herbatniki i dodałam do masy 3-4 łyżeczki gorzkiego kakao. Ten spód jest też dość wytrawny, bo nie dodaję do niego już cukru.
Polewa:
 60-70 g gorzkiej czekolady
ok. 100 ml śmietanki kremówki 30%
W kąpieli wodnej roztopić czekoladę, następnie stopniowo dodawać śmietankę, cały czas mieszając. Jeśli polewa jest zbyt gęsta (powinna być lejąca, zdecydowanie mniej gęsta niż w przypadku polewy przygotowywanej na wierzch ciasta), możecie dodać jeszcze nieco mleka. Polewy też już dodatkowo nie dosładzałam, ale jeśli wolicie słodsze ciasta, łyżka lub dwie cukru pudru powinny wystarczyć.
Montaż:
Ciasteczkową masę wyłożyć na blaszkę i docisnąć do dna i brzegów. Schłodzić w lodówce przez około 15 minut. Posmarować warstwą pasty Speculoos, zalać czekoladową polewą i ponownie wstawić do lodówki na 15-20 minut. Polewa nie stężeje całkowicie - powinna zawsze być kremowa i delikatna.
Lojalnie uprzedzam też, że tarta może nie jest najwdzięczniejsza jeśli chodzi o krojenie, ale wynagradza to smakiem ;)

 
English version:
Cookie crumb crust:
100 g cookies*
80 - 100 butter, melted
ca. 3-4 tsp raw coca powder
In a pan, combine melted butter with cookie crumbs. In case of this tart, it is best to use chocolate cookies (without cream filling). I didn't have any so I used wholegrain biscuits and added raw cocoa powder for chocolate-y taste. There is no sugar added so the crust won't be sweet - you may add a tablespoon or two to sweeten it.
Chocolate glaze:
60-70 g dark chocolate
ca. 100 ml heavy cream (preferable fat content: 30%)
Melt chocolate in the water bath. Slowly add cream, stirring continuously. It should definitely be runny, more than typical glaze prepared for a cake; if it isn't liquid enough, add a splash of milk and incorporate it into the batter.
Assemble the tart:
Press the cookie crumb crust into the bottom and up the sides of a 34x11 cm rectangular tart tin. Chill for 15 minutes in a refridgerator. Spread Speculoos paste within the edges and cover it with the chocolate glaze. Chill again, this time for about 20 minutes; the glaze should always be smooth and delicate. 

Share
Tweet
Pin
Share
2 komentarze

Każdy chyba ma ten zeszyt - czy to babci, czy to po mamie - w którym zgromadzone są te najpilniej strzeżone rodzinne receptury. Poza przepisami powszechnie lubianymi przez całą rodzinę, tymi świątecznymi i od wielkiego dzwonu, tymi z gatunku nadciągających gości i tych całkowicie codziennych, mam wrażenie że zawsze jest w tych spisach kilka takich przepisów, z których nigdy się nie korzysta. Sama świadomość ich istnienia jest dość kojąca, ale albo nie było tradycji przygotowywania tych wypieków, albo ktoś przygotował je wieki temu i nikogo nie porwały. Do kategorii tych przepisów w notatniku mojej mamy zaliczam metrowiec i pleśniak - jestem w stanie je bez problemu zlokalizować, ale nigdy ich nie piekłam.


Pleśniak nie był nigdy przesadnie wysoko na liście moich ciast do przygotowania, ale:
1) jak w wielu innych przypadkach, dane mi było spróbować tego ciasta w jego wyjątkowo smacznym wydaniu
2) udało mi się zdobyć w pracy na ww. wydanie przepis
3) zdobycie ww. przepisu było poprzedzone otrzymaniem słoika domowego dżemu, który był obłędnie smaczny.
Czy uwzględniając zaistniałe okoliczności w ogóle możliwe jest upieczenie jakiegoś innego ciasta w sobotnie przedpołudnie?


Wszystko w tym cieście jest dokładnie takie, jak być powinno. Kruche ciasto sypkie i maślane, beza puszysta, a warstwa dżemu idealnie przełamuje całą tę słodycz. I co najważniejsze - jest tak proste w wykonaniu, że można je zagnieść jedną ręką, poczytać w czasie, gdy chłodzi się w lodówce, a potem zmontować w ciągu kwadransa. Na samym początku ciasto nie zagniotło mi się szybko na gładką masę, ale im dłużej będziecie je wyrabiać, tym bardziej będzie ono jednolite. Nie zalecam dodawania ani większej ilości żółtek, ani śmietanki.


Pleśniak
na formę 30x25 cm 
Ciasto kruche:
4 jajka
100 g cukru
200 g masła
2,5 szklanki mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
Mąkę przesiać do dużej miski, dodać proszek do pieczenia, cukier, posiekane masło. Żółtka oddzielić od białek i dodać do suchych składników. Całość zagniatać do powstania gładkiego, nieklejącego się ciasta - to wymaga chwili czasu, ale w miarę równomiernego rozprowadzania masła w cieście będzie się z nim coraz lepiej współpracować. Ciasto podzielić na trzy części - ja podzieliłam je na dwie takie same i jedną nieco większą, przeznaczoną na spód. Do jednej z mniejszych części dodać 1-1,5 łyżeczki gorzkiego kakao i zagnieść. Wszystkie kule ciasta zawinąć w folię, włożyć do zamrażalnika na ok. 30 minut.
Beza:
4 białka
4-5 łyżek cukru
opcjonalnie: kisiel (np. wiśniowy, truskawkowy)
Białka ubić na sztywno z dodatkiem odrobiny soli, stopniowo dodając do nich cukier. Kisiel pozwala usztywnić bezę (mniej wtedy opada, potwierdzone empirycznie), a przy okazji nadaje jej trochę koloru. Jeśli chcecie go dodać, delikatnie wmieszajcie go do ubitej już piany z białek.



Montaż:
Do ciasta potrzebujemy jeszcze słoiczka dżemu, najlepiej kwaskowego. 

Schłodzone ciasto wyjąć z lodówki. Blaszkę 25x30 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Największą kulę ciasta zetrzeć na tarce o grubych oczkach i równomiernie rozłożyć starte ciasto na dnie blaszki. Spód posmarować dżemem (nie żałować). Na wierzch zetrzeć kulę czekoladowego ciasta. Następnie przełożyć pianą z białek, a na wierzch zetrzeć jasne ciasto. 
Piec w 180 stopniach z termoobiegiem, przez ok. 45-50 minut, regularnie sprawdzając, czy ciasto się nie przyrumienia za bardzo z wierzchu - jeśli tak się dzieje, przykryć je folią. Zostawić do ostygnięcia w uchylonym piekarniku, a przed podaniem oprószyć cukrem pudrem.


Share
Tweet
Pin
Share
6 komentarze
Newer Posts
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ►  2022 (31)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (3)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2021 (19)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (5)
  • ▼  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ▼  lutego (3)
      • Alwyn Hamilton - "Buntowniczka z pustyni" i "Zdraj...
      • Czekoladowa tarta z pastą Speculoos - bez pieczenia
      • Pleśniak - najlepszy, niezawodny przepis
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates