Krem z pieczonych pomidorów
Nabrałam może z czasem wprawy w przerabianiu warzyw na kremy, ale zawsze ignorowałam w tej materii pomidory - wydawało mi się, że są tak oczywiste i nudne, że ciężko z nich wyciągnąć jakiś ciekawy smak. Ugotowanie ulubionej pomidorowej zajmuje mi z kolei jakieś pół godziny, czyli dokładnie tyle czasu, ile wymaga przyrządzenie esencjonalnego warzywnego bulionu. Przede wszystkim chyba zniechęcało mnie to, że ilekroć nie próbowałam wykorzystać do zupy świeżych pomidorów udawało mi się w najlepszym przypadku uzyskać coś w rodzaju średnio smacznej, wodnistej pomidorowej (a w życiu kieruję się zasadą, że nie ma nic gorszego od tej zupy przypominającej rosół, do którego zaplątała się samotna łyżka koncentratu pomidorowego). A poza tym to krem z pomidorów leży już niebezpiecznie blisko soku pomidorowego, a na ten mam wyjątkowo niską tolerancję. Ten krem z pieczonych pomidorów jest za to dokładnie taki, jaki krem z pomidorów być powinien: gęsty, rozgrzewający, mocny i wyrazisty w smaku.
Pewnie dalej omijałabym szerokim łukiem pomidory, ale ostatnio często przeglądam bloga A cozy kitchen (bo zgodnie z nazwą jest bardzo cozy, a to dla mnie wyrażenie synonimiczne z jesienią, mięsistymi kocami i nieprzyzwoitymi ilościami gorącej herbaty) i trafiłam w jego czeluściach na przepis na krem z pomidorów z grzankami z serem. Ogólnie na pomysł zjedzenia grzanek z serem/tostów z serem/grilled cheese, zwał jak zwał, po prostu pieczywa z serem na ciepło, reaguję nadzwyczaj entuzjastycznie, zatem pomysł przygotowania do nich kremu z pomidorów też wydał mi się atrakcyjny. Niby grzanki miały tu grać główną rolę, a jednak to pieczone pomidory skradły im cały show.
Zupa-krem z pieczonych pomidorów (podawana z grzankami z serem)
na podstawie Roasted Tomato Soup
proporcje dla dwóch osób
sól, pieprz
oliwa z oliwek
1/2 małej cebuli
1 duży ząbek czosnku
100-150 ml bulionu warzywnego
Puszka krojonych pomidorów bez skórki
5-6 małych pomidorów malinowych (ok. 700 g)
+ tymianek (możecie użyć świeżego, ja miałam suszony)
Pomidory umyć, przekroić na pół i ułożyć na blasze lub w naczyniu żaroodpornym. Skropić oliwą z oliwek (swoją drogą - jak kropicie coś oliwą z oliwek? Wszystko, co próbuję w ten sposób oliwą potraktować zaraz zaczyna w niej pływać), posypać gruboziarnistą solą. Wstawić do piekarnika, piec przez 25-30 minut w 200 stopniach.
W garnku rozgrzać dwie łyżki oliwy z oliwek, wrzucić na nią przeciśnięty ząbek czosnku, tymianek i cebulę pokrojoną w drobną kostkę. Ciągle mieszając poczekać, aż cebula stanie się szklista; dodać wtedy pomidory z puszki, wlać bulion i upieczone pomidory. Ja organicznie nie znoszę w jedzeniu skórek z pomidora (nie żebym też ze szczególnym zachwytem przyjmowała obecność pestek), więc ze swoich upieczonych wybieram miąższ za pomocą łyżki i nie dodaję skórek do gotowego kremu. Całość gotować jeszcze przez około 10 minut, potem zblendować na gładki krem.
A grzanki z serem mogą być na patent leniwy albo amerykański. Prawdziwy grilled cheese wymaga potem mycia patelni, więc najczęściej idę na skróty. Dwie kromki chleba (wybrałam dzisiaj taki z ziarnami, ale najbliżej amerykańskiego będzie tostowy) przekładam konkretną ilością dobrze topiącego się żółtego sera. Składam i jedną z wierzchnich stron smaruję masłem, układam w rozgrzanym opiekaczu i smaruję wtedy drugą stronę. Smażę przez około 2-3 minuty i kroję na pół (nitki z roztopionego sera to jedna z największych życiowych przyjemności. Też na nich gracie? Ja tak spełniam swoje marzenie o graniu na harfie).
9 comments:
Prześlij komentarz