Kwiat Jabłoni | trasa Nasze ulubione kluby | Klub Studio, Kraków | 03.04.202
Trudno mi uwierzyć w to, że od czasu, kiedy ostatnio pisałam o koncercie Kwiatu Jabłoni minęło pięć (!) lat. Tym bardziej, że ciągle doskonale pamiętam ten listopadowy poranek, kiedy po raz pierwszy ich usłyszałam, co zapewne wydarzyło się jeszcze chwilę wcześniej. Zdążyłam się załapać na kilka przedpandemicznych koncertów, potem miałam chwilę przerwy i nawet nie śledziłam szczególnie uważnie premier nowych płyt, a halowe koncerty jakoś nie leżały w mojej orbicie.
Chyba czekałam gdzieś podświadomie na ich powrót do kameralnych klubów i tego klimatu z początku kariery, przytulności i bliskości z publiką - i doczekałam! A po fakcie stwierdzam, że zdecydowanie było warto.
Najlepsze w śledzeniu zespołów i artystów od samego początku ich kariery jest obserwowanie tego, jak się rozwijają na przestrzeni lat. Tutaj pamiętam jeden z pierwszych występów na gali Laurów Uniwersyteckich, kiedy na scenie byli tylko Kasia i Jacek, potem praktycznie na każdym koncercie skład się powiększał, a w kwietniu w Studiu zrobiło się już całkiem tłoczno - w tym zdecydowanie pozytywnym znaczeniu :D.
W setliście znalazło się miejsce na piosenki ze wszystkich płyt i choć ubolewam niezmiernie nad nieobecnością "Komety", całość koncertu jest tak zrównoważona, że znajdzie się tutaj coś i dla OG fanów od pierwszego singla i dla tych, którzy dołączyli nieco później.
Wspaniałe jest to, że nawet po tylu latach i tysiącach już odtworzeń te piosenki na koncertach nadal zyskują odmienne brzmienie. Nowe aranżacje wydobywają z tych utworów niedostrzegalne wcześniej niuanse, co pozwala odkrywać je raz jeszcze (i jeszcze!), przez co nie sposób mieć nimi przesytu. W ciągu tylu lat Kwiat Jabłoni pokazał się w wielu odsłonach, nadal jednak krążąc blisko wokół swojej ustalonej i spójnej muzycznej konwencji.
I nawet jeśli wrócili do Klubu Studio, nawet jeśli nadal śpiewają te same piosenki, są już na zupełnie innym etapie... i pięknie się na to patrzy. Na tę nieposkromioną energię, radość, tak śmiały i otwarty kontakt z publiką.
Wyszłam z tego koncertu w pełni nasycona tym ponownym spotkaniem po latach, trochę się zastanawiając, gdzie byłam po drodze (wiem na pewno, gdzie mnie nie było - na halowych koncertach). Było trochę nostalgicznie i wspomnieniowo, bywało i melancholijnie, ale w przeważającej części po prostu to były dwie godziny pełne celebracji pięknej muzyki, ciepła, dobrych emocji i najbardziej pozytywnej energii z możliwych.
I chociaż w tym przypadku halowe koncerty to chyba nadal nie jest do końca mój vibe... może jednak. Chyba nie mówię nie :D
0 comments:
Prześlij komentarz