Literatura kojąca: Lucy Maud Montgomery "Anne z Avonlea"
Pamiętam lato dwa lata temu, kiedy po całej aferze wokół nowego przekładu serii L.M. Montgomery postanowiłam sama sprawdzić, o co chodzi. W dzieciństwie przeczytałam tylko pierwszą część przygód panny Shirley, nie byłam szczególnie przywiązana do nazw własnych i absolutnie nie miałam poczucia, że nowe tłumaczenie odbiera mi część dzieciństwa - i zachwyciłam się każdym zdaniem tej książki. Dalszych losów Anne nie pamiętałam, natomiast odkrycie jej na nowo jako bohaterki zdecydowanie mniej infantylnej odczarowało dla mnie tę historię i zachęciło do dalszego czytania serii.
"Anne z Avonlea" to druga część przygód Anne Shirley, spotykamy u progu dorosłości, gdy Anne zaczyna pracę jako nauczycielka w szkole w Avonlea, a znaczna część fabuły skupia się wokół wyzwań głównej bohaterki związanych z przyjęciem nowej roli i budowaniem autorytetu. Tu warto wspomnieć, że mamy do czynienia z literaturą stworzoną przeszło sto lat temu, co nie jest bez znaczenia w świetle niektórych przedstawianych sytuacji.
"Anne z Avonlea" w dużej mierze poświęcona jest perypetiom tytułowej bohaterki, ale drugi tom pozwala też czytelnikowi zajrzeć do domostw pozostałych mieszkańców miasteczka i dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Pierwsza część bardzo dokładnie nakreśliła topografię i piękno Avonlea, a druga o wiele mocniej pochyla się nad czynnikiem ludzkim - i to wyjście poza Zielone Szczyty bardzo mi się spodobało, bo pozwala Anne odnaleźć się w całej sieci relacji międzyludzkich, gdzie jej pogoda ducha i dobroć nie zawsze są witane z takim samym entuzjazmem. Zdarzenia rozsnute wokół pracy i działania wymagające kontaktu z bardzo różnymi charakterologicznie postaciami świetnie też podkreślają przejście bohaterki z dzieciństwa do wczesnej dorosłości.
Choć Anne dorasta i coraz bardziej umiejętnie porusza się w świecie dyplomatycznych konwenansów, wprowadzenie nowych postaci nadal nadaje powieści awanturniczy, przygodowy charakter - w tym przypadku cała zasługa w tym przygarniętych przez Marillę i Anne bliźniąt, a w szczególności Davy'ego. Dysproporcja w uwadze, którą chłopca obdarzają nie tylko bohaterki, ale też sama autorka, sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, czy dla jego siostry, Dory, znajdzie się w ogóle w tej książce trochę więcej miejsca... W bardzo wyrazisty sposób podkreśla się tutaj niedostateczną uwagę poświęcaną dzieciom z natury dobrym i niesprawiającym większych problemów. Nie zawsze też trafiały do mnie uwagi Anne dotyczące jej uczniów - nawet biorąc pod uwagę ten wiek, który upłynął od pierwszego wydania książki. Pod tym względem nie jest to moja ulubiona część, w bardzo wielu momentach zupełnie się odbijałam od poglądów, w które autorka ubierała swoje bohaterki.
Na Wyspę Księcia Edwarda warto jest też wrócić, by złapać trochę oddechu. Współczesne powieści często pędzą na złamanie karku i wrzucają czytelnika w rozbudowane fabuły pełne spektakularnych plot twistów - trudno ich szukać w serii książek o Anne, ale w tym tkwi też ich ogromny urok. Perypetie bohaterki mimo wszystko są rozsnute na kanwie przewidywalnej codzienności, a jej stabilny rytm przynosi ukojenie i pozwala przejść w tryb typowej Anne: doceniającej drobiazgi i wszystkie małe radości, które rozjaśniają mrok. Dobra to książka na wiosnę, bo akurat wtedy jest tych pretekstów do zachwytu całkiem sporo.
Myślę, że gdzieś tam w głębi duszy zaczynam być osobą, która chętnie wchodzi w to uniwersum i jest ciekawa losów bohaterów tak, jak ciekawym się jest tego, co przydarza się osobom nam bliskim. Nie wiem, jak wyglądałoby odkrywanie tych książek po latach i konfrontowanie wspomnień z nową rzeczywistością: dla mnie poznawanie ich po raz pierwszy jest kojącą, komfortową przygodą, która zwyczajnie daje mi sporo radości. I nie ukrywam: pozwala odetchnąć od książek ukierunkowanych na to, by robić coś i wzbudzać mnóstwo skrajnych emocji, choć i takich tu nie brakuje, zwłaszcza gdy poruszane są kwestie kar cielesnych czy faworyzowania jednej z dwóch przygarniętych sierot.
Pamiętam za to dość dobrze czytanie pierwszej części w przekładach dostępnych za moich podstawówkowych czasów. I jestem wyjątkowo wdzięczna za to, że mam szansę czytać przekład autorstwa Anny Bańkowskiej, bo jest to tłumaczenie najwyższej próby, wspaniale oddające piękno PEI, bliższe intencjom autorki i zawierające o wiele mniej wariacji na temat, które miały ten przekład spolszczyć i przybliżyć do oczekiwań i możliwości weryfikacji faktów dostępnych dla czytelnika (lingwisty zresztą też). Mogłabym o tym przekładzie mówić godzinami, bo dla mnie nadał Anne wspaniały, wyrazisty rys, zamieniając ją z infantylnego podlotka w zagubioną, ale pełną dobrych intencji, rezolutną dziewczynkę podążającą za swoją intuicją. Jeśli czytać L.M.M., to bez wahania poleciłabym konkretnie ten przekład - ten tom i pozostałe części przygód Anne znajdziecie w kategorii beletrystyka i literatura piękna na TaniaKsiazka.pl (a ja już po raz kolejny mam przyjemność z TK współpracować przy tej konkretnie serii).
I tak po prawdzie trochę zazdroszczę tym z Was, którzy dopiero będą te książki poznawać - choć przede mną też całkiem sporo części i nie mogę się doczekać letnich i jesiennych wieczorów z Anne.
Lucy Maud Montgomery "Anne z Avonlea"
Wydawnictwo Marginesy, 2022
Przekład: Anna Bańkowska
0 comments:
Prześlij komentarz