Facebook Instagram (Fuzja Smaków) Instagram (alakko.reads)

Fuzja Smaków

  • Home
  • O mnie
  • Kontakt
  • Spis Przepisów
    • Ciasta
    • Obiady
    • Ciasto drożdżowe
  • Recenzje

Sezon na truskawki jest tak krótki, że czas jego trwania najlepiej opisuje angielska fraza  blink and you'll miss it. 
W ciągu tych kilku tygodni, kiedy sterty czerwonych owoców piętrzą się na każdym kroku, i tak nie sposób zjeść ich tyle, by nasycić się na całe nadchodzące, beztruskawkowe miesiące. Nagle w organiźmie krąży jakieś 98% koktajlu truskawkowego, wokół strzelają truskawkowe pestki, a z piekarnika regularnie wyjeżdża ciasto z truskawkami - i właśnie o tych truskawkowych ciastach chciałabym napisać coś więcej.


Kojarzycie te lekkie, puszyste ciasta z owocami oprószone warstwą cukru pudru? 
Za nic mi takie nie wychodzą.
No chyba, że zgłosiłabym się do konkursu na najlepszy zakalec - wtedy możecie sobie darować udział, bo jestem w stanie wykosić całą konkurencję. Nie zdarzyło mi się jeszcze wyciągnąć biszkoptowego ciasta z truskawkami (czy jakimikolwiek letnimi owocami), które w środku nie byłoby przepięknym, ale jednak zakalcem. 


I stąd te wszystkie kombinacje: jak upiec letnie ciasto z owocami, wykorzystując maksymalnie ich smakowy potencjał, a jednocześnie nie skazując się z góry na porażkę.
Rok temu latem niekwestionowaną zwyciężczynią plebiscytu na ciasto z truskawkami była tarta z kremem z mleczka kokosowego i musem truskawkowym; ta truskawkowa warstwa sprawdziła się tak świetnie, i to nie tylko przy tej tarcie, że dodałam ją też do tego ciasta... i utrzymuję, że nadal to jeden z najlepszych pomysłów, na jaki wpadłam rok temu.


Truskawkowa kostka z sernikiem na zimno

Biszkopt czekoladowy:
5 jajek
2 łyżeczki gorzkiego kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 budynie czekoladowe bez cukru
1 szklanka drobnego cukru kryształu 
+ mąka pszenna

Budynie wsyp do szklanki, dodaj kakao, dopełnij szklankę mąką pszenną. Białka ubij z cukrem na sztywną pianę; żółtka wymieszaj w międzyczasie z proszkiem do pieczenia i dodaj do białek. Mąkę przesiej do masy jajecznej i delikatnie wymieszaj łyżką. 
Połączoną masę przelej do blaszki o wymiarach 25x36 cm, wyłożonej papierem do pieczenia (co ważne - wykładamy tylko spód. Boków nie natłuszczamy ani nie wykładamy papierem). Piecz przez ok. 25-30 minut w 180 stopniach, następnie upuść na złożony koc z wysokości kolan. Pozostaw do ostygnięcia w piekarniku i zdejmij ostrożnie wierzchnią, bezową warstwę.


Mus truskawkowy:
500 g świeżych truskawek
1 opakowanie galaretki truskawkowej

Odłóż część truskawek, by wykorzystać je potem w całości. Opłukane i pozbawione szypułek pozostałe truskawki zblenduj na gładką masę. Galaretkę rozpuść w nieco mniejszej ilości wody niż wskazano w zaleceniach (ja zwykle używam o 50 ml wody mniej niż w instrukcji) i pozostaw do przestygnięcia; gdy zacznie tężeć, wymieszaj ją z musem truskawkowym i wstaw do lodówki.
W międzyczasie przygotuj warstwę sernikową - ja użyłam po prostu standardowego sernika na zimno instant. Możesz też użyć 500 g serka mielonego (polecam Twój Ulubiony) połączonego z kilkoma łyżkami cukru pudru i połową łyżeczki ekstraktu waniliowego, usztywnionego żelatyną deserową.

Montaż:
 Rozprowadź masę serową na biszkopcie i umieść w niej zachowane truskawki. Wstaw ciasto do lodówki (wystarczy na około pół godziny - ważne, by masa nieco stężała). Wylej na wierzch tężejący mus i wyrównaj powierzchnię. 
Ciasto jest gotowe po kilku godzinach w lodówce, ale kroi się najlepiej po całej nocy chłodzenia.


Share
Tweet
Pin
Share
5 komentarze

Jedenaście lat słuchania i sześć zaliczonych koncertów rozpiętych na przestrzeni czterech różnych tras do czegoś obliguje, zwłaszcza gdy trio z Teignmouth postanawia wylądować w krakowskiej Tauron Arenie. Dlatego pomimo braku sympatii dla nowej płyty i kalifornijskiego synth-popu, w którego kierunku Muse niebezpiecznie zmierza, zakupiłam w przedsprzedaży bilet i wrzuciłam go do szuflady, odczuwając ekscytację dalece odbiegającą od tej towarzyszącej oczekiwaniu na pierwszy koncert w 2010. Do czasu.


Dopieszczony w każdym szczególe i idealnie dopracowany spektakl, w którym muzyczna wirtuozeria przeplata się z fenomenalną oprawą wizualną, trwał blisko dwie godziny; setlistę zdominowały oczywiście utwory z Simulation Theory - 8 spośród 25 wykonanych piosenek - z wyraźną nieobecnością Drones, reprezentowanym wyłącznie przez Psycho. To też pierwsza trasa (nie licząc rzymskiego koncertu), na której muzykom towarzyszy zarówno na scenie, jak i wśród widowni solidna grupa tancerzy. 


 Zgodnie z przewidywaniami, koncert otwiera alternatywna wersja Algorithm, przechodząca następnie w Pressure. Tych kilka minut w zupełności wystarcza, by zrozumieć, że utwory z Simulation Theory potrzebują innej przestrzeni i oprawy, by wybrzmieć w pełni. Podejrzewam, że obroniłyby się nawet bez przyozdobionych LEDowymi kombinezonami tancerzy z puzonami, ale czy ktokolwiek jeszcze ośmiela się wierzyć Mattowi, gdy po raz wtóry powtarza, że "tym razem poszliśmy o krok za daleko i następna trasa na pewno będzie zorganizowana z mniejszym rozmachem"? Raczej nie. 

Intro z Drill Sergeant zapowiada jedyny utwór z poprzedniej płyty, po którym znów wracamy do ST w rytmie Break It To Me. Na koncercie nie mogło też zabraknąć Uprising, które zawsze bezbłędnie porywa tłum. Nie zaliczyłabym Propagandy do moich ulubionych utworów z nowej płyty, ale koncertowa oprawa jest niesamowicie intrygująca (choć można byłoby się sprzeczać, czy celem tych wszystkich dymów nie jest aby zamaskowanie pewnych niedostatków w innych departamentach...). Podejrzewam, że to jeden z tych utworów, które na kolejnej trasie do setlisty nie wrócą - podobny los wróżę też Break It To Me.

I wreszcie powrót do korzeni: słyszałam już kilka razy Plug in Baby na żywo, ale nadal mam wrażenie, że to, co najprostsze, jest najlepsze. Bez szalonych wizualizacji, bez obezwładniających efektów specjalnych, to jedna z tych piosenek, która wyrywa wszystkich z siedzeń.


Chwila na złapanie oddechu pod postacią skomponowanego do "Gry o Tron" Pray i przejście do absolutnej wizualnej wirtuozerii - oprawa The Dark Side sprawiła, że nie sposób było oderwać wzroku od monumentalnego ekranu. Warto tu wspomnieć o dwóch szarych eminencjach, które choć zawsze towarzyszą Muse na koncertach, pozostają właściwie niewidoczne, a mają olbrzymi wpływ na całość tego spektaklu. Tom Kirk i Morgan Nicholls, chapeau bas. Głos Matta idealnie uzupełniał wizualizacje, tworząc - moim zdaniem - jeden z najlepszych momentów tego koncertu.

Nie byłoby koncertu Muse bez Supermassive Black Hole, któremu zawdzięczają na fali popularności pewnej wampirzej sagi wątpliwą popularność, nie byłoby też koncertu promującego tę płytę bez Thought Contagion. Potem koncertowy klasyk, czyli Hysteria, a następnie przemiłe zaskoczenie w postaci Unsustainable w nieco innej aranżacji - świetnie było sobie przypomnieć utwór, który otwierał koncerty podczas trasy The 2nd Law.

Dig Down jest na koncertach prezentowane w alternatywnej wersji gospel; to też ta chwila, kiedy widownia zgromadzona wokół wybiegu ma szansę zobaczyć mniej mobilnych Doma i Chrisa. Madness wypada w tej stawce chyba najsłabiej, zwłaszcza w kontraście do szalenie efektownego Mercy. 


 Druga część koncertu wyraźnie zrównoważyła początkową dominację utworów z nowej płyty; to właśnie wtedy zabrzmiało Time Is Running Out, a potem Houston Jam, w którym splatają się motywy z Futurism, Unnatural Selection i Micro Cuts. Już podczas poprzedniej trasy Muse sięgnęło ponownie po Take a Bow i jego dalsza obecność w setliście niezwykle cieszy (i dobrze rokuje na przyszłość - może pojawi się więcej takich perełek). Starlight jest kolejnym obowiązkowym punktem każdego koncertu; tu brakuje tylko jednego - towarzyszące piosence laserowe show, w pełni wykorzystujące całą przestrzeń Areny, może i było spektakularne, ale nadal nie sprawia, że brak tu Bellamy'ego z gitarą, a nie w roli wodzireja.
Zasadniczo i tak wszyscy wiedzą, kiedy śpiewać, a kiedy klaskać. A jak nie wiedzą, to szybko się przekonają. 


Algorithm przybliża nas do końca stawki, ale Muse wcale nie zwalnia tempa w kwestii fantastycznych wizualizacji. Oprawa tego utworu najbliżej oddaje ogólną stylistykę trasy i płyty, bardzo w klimacie "Łowcy Androidów" i lat 80., neonowych świateł i gier wideo.



Bliżej końca stawki uplasował się Metal Medley, w którym Muse w bardzo zgrabny sposób zamyka cztery utwory teoretycznie niepasujące do stylistyki bieżącej trasy, za to (chyba wcale nie skłamię), będące w czołówce ulubionych piosenek zwolenników twórczości z dawniejszych lat. Jako pierwszy rozbrzmiewa riff Stockholm Syndrome, potem (bardzo) okrojony instrumental z Assassin, skrócone wersje Reapers, The Handler, a wiązankę kończy New Born. Całość w towarzystwie upiornego, ale robiącego nieziemskie wprost wrażenie stwora imieniem Murph wynurzającego się zza sceny.


Już od przeszło dekady koncerty Muse kończą się z chwilą wybrzmienia ostatnich dźwięków Knights of Cydonia, nie inaczej było zatem w Krakowie. Kiedy opadła mgła i ostatnie konfetti, a ja z setlistą w kieszeni ruszyłam do wyjścia, nie miałam żadnych wątpliwości: pójście na ten koncert to była dobra decyzja. I żałowałabym, gdyby mnie tam nie było.

 W całym tym dopieszczonym widowisku brakło mi jednak tylko jednego: kontaktu z publiką. To nigdy nie była mocna strona Muse, ale tego sobotniego wieczoru miałam wrażenie, że są wyjątkowo daleko myślami od publiczności. 
Na szczególną uwagę za to zasługuje bez wątpienia wokalna forma Matta - na przestrzeni tych dziewięciu lat, kiedy miałam szansę obserwować ich na żywo, w sobotę wypadł bez wątpienia najlepiej. Gdyby jeszcze tylko tak wprowadzić chociaż kilka drobnych rotacji w setlistach, żeby fani przychodzący od dobrych kilku lat na koncerty nie mieli wrażenia, że bezustannie słuchają tego samego z opcjonalnym rozszerzeniem o piosenki z nowej płyty... byłoby idealnie ;)


Trofeum już w ramce ;)

Share
Tweet
Pin
Share
No komentarze
 
Ciasta ze szpinakiem są zapewne "so 2015" i Pinterest już je pogrzebał pod stertami nowych zastosowań słoików typu Mason jar, ale jestem osobą, która nadal uparcie trzyma w szafie kilka par dzwonów i w życiu nie ubierze się w crop top, a ciasta piecze bez względu na bieżące trendy cukiernicze. Poza tym osobiście jestem oporna na zmiany, szpinak przynależy do czosnku i dysponując już solidną garścią zieleniny najpewniej zawinę ją w naleśniki i zjem na słono.

Nie wszyscy są jednak tak uparci a ja w ramach świętowania pierwszego czerwca (choć już od dawna jest to w moim wydaniu nieprzyzwoite) otrzymałam tort ze szpinakowym biszkoptem. I był przepyszny, a w dodatku wizualnie wyglądał jak arbuz.

Eksperyment zdecydowanie do powtórzenia, zwłaszcza, że ja nie czułam w nim szpinaku. I to był prawdziwy mankament tego wypieku :D
 


Zaskakujące jest to, że szpinak w tym cieście nawet po upieczeniu ma intensywny, soczysty kolor. Dokładnie taki, jak na zdjęciu - mniej wyraziste są przypieczone brzegi, ale środek jest cudownie, zaskakująco zielony.

Ciasto-arbuz ze szpinakiem (za Dorotą)
Szpinakowy biszkopt
270 g świeżego szpinaku baby
2 duże jajka
1/2 szklanki cukru
1/2 szklanki oleju
200 g mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka soku z cytryny

Świeży szpinak wypłucz, osusz i zmiksuj w blenderze na gęstą masę. 
Wbij do misy miksera całe jajka, dodaj cukier i ubijaj na najwyższych obrotach do momentu uzyskania jasnej, puszystej masy. Cały czas miksując dodawaj stopniowo olej, szpinak, sok z cytryny; po dodaniu wszystkich składników miksuj przez chwilę do momentu dokładnego wymieszania.
Dodać przesianą mąkę i wymieszać - jak już się przekonałam przy okazji zarówno tego, jak i innych tego typu ciast, w tym przypadku less is more i zdecydowanie wystarczy kilka razy zamieszać szpatułką do połączenia składników.

Ciasto przelać do wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy o średnicy 23 centymetrów. Piec w 160 stopniach, bez termoobiegu, do suchego patyczka - co powinno trwać ok. 35 minut. 
Jeśli w czasie pieczenia powstanie górka, ściąć ją.

Śmietankowy krem z mascarpone
125 ml śmietany kremówki 36%
125 g serka mascarpone
1 łyżka cukru pudru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Dodaj wszystkie składniki do misy miksera i połącz na gładki, gęsty krem.

Do montażu potrzebne też będą:
1 czerwona galaretka o dowolnym smaku
Garść drobnych chocolate drops

Wystudź galaretkę rozpuszczoną w ilości wody nieco mniejszej niż sugerowana na opakowaniu. Wylej ją - lekko tężejącą - na krem wyłożony na cieście, a następnie zanurz czekoladowe drobinki.
Ciasto jest gotowe po kilku godzinach spędzonych w lodówce, kiedy galaretka na dobre stężeje.


Share
Tweet
Pin
Share
3 komentarze
Newer Posts
Older Posts
Przepisy kulinarne

About me


About Amalie

Piekę, czytam, podróżuję, fotografuję. A potem o tym wszystkim tutaj piszę.

Follow Me

  • Instagram
  • Facebook
  • Bookstagram

recent posts

Blog Archive

  • ►  2023 (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2022 (31)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (3)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2021 (19)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2020 (20)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ▼  2019 (19)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ▼  czerwca (3)
      • Truskawkowa kostka z sernikiem na zimno
      • Muse - 22.06.2019 | Tauron Arena Kraków | Simulati...
      • Ciasto Arbuz ze szpinakiem
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2018 (33)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2017 (35)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (3)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2016 (7)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2015 (2)
    • ►  grudnia (2)
  • ►  2014 (9)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2013 (27)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (1)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2012 (61)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (1)
    • ►  października (4)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (9)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (7)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (5)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2011 (65)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (9)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (6)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2010 (40)
    • ►  grudnia (8)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (6)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (5)

Created with by BeautyTemplates