Nie wiem, w którym momencie śledzenia zmagań tenisistów zakiełkowała mi w głowie myśl, że chciałabym zobaczyć na żywo finał jednego z turniejów wielkoszlemowych. To mógł być finał Australian Open w 2009 roku, kiedy podczas trwającego blisko 4,5 godziny pojedynku Rafaela Nadala z Rogerem Federerem zdążyłam zjeść mnóstwo upieczonych przez siebie ciastek ANZAC biscuits, wyjść na korepetycje z angielskiego i z nich wrócić, a wszystko to zanim mecz zdążył się skończyć. Pamiętam ogromne emocje przy podziękowaniach, łzy zawodników. Coś wtedy mi podpowiedziało, że chciałabym tam być.
Udało się dwanaście lat później, wskutek kosmicznego splotu wydarzeń. Więcej było w tej podróży spontanicznych decyzji niż starannego planowania, a kiedy już dotarłam na miejsce, emocje sięgnęły zenitu i to jeden z tych przypadków, kiedy tak bardzo chłonęłam wszystko wokół, że nawet nie myślałam o sięganiu po aparat.
O ile nie wybieracie się tylko na US Open, są duże szanse, że będziecie nocować na Manhattanie. Żeby dostać się do Billie Jean King National Tennis Center czeka nas zatem półgodzinna wycieczka metrem/pociągiem - linią 7, którą trzeba dojechać do przystanku Mets-Willets Point w dzielnicy Queens. Nam było najwygodniej, bo ta linia łączy Flushing m.in. ze stacją Grand Central, która była najbliżej naszego noclegu.
A jeśli oglądaliście amerykańską "Nianię" to taka ciekawostka - Fran Fine pochodziła właśnie z Flushing ;)
Tego samego dnia był też mecz baseballowy Metsów, a że obiekty są położone bardzo blisko siebie, pociąg był pełny do samego końca :D. Nie było za to problemu z wysiadaniem na właściwej stacji, bo w pewnym momencie po prostu wszyscy wylali się na zewnątrz.
Ze stacji czeka nas jeszcze kilkuminutowy spacer promenadą, a dalej bramki i kontrola bezpieczeństwa.
Przed wybraniem się na mecz warto sprawdzić, jakie przedmioty można wnieść na teren obiektu (jest sporo ograniczeń) - i przede wszystkim... w czym je wnieść. W 2019 nie wolno było wnosić standardowych plecaków, ale można było wejść ze sportowym workiem. Nie można mieć przy sobie selfie sticków, flag, transparentów, szklanych butelek, alkoholu ani aerozoli.
Przed przejściem przez kontrolę bezpieczeństwa wymienialiśmy jeszcze wydrukowany bilet kupiony w Internecie na bilet kartonowy; potem przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa. Przypomina tę przed koncertami - plecaki były otwierane i na dotyk sprawdzano ich zawartość, przechodziliśmy też przez bramki.
Na terenie obiektu jest mnóstwo insta-friendly miejsc, przy których można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcia ;). Posiadacze karty AmericanExpress mieli też dostęp do AmEx Lounge, gdzie można było rozegrać krótki mecz, podpisać pamiątkową piłkę tenisową, a nawet skorzystać z usług wizażystki i fryzjerki ;)
Można też było nadać pocztę... i potwierdzam, że pocztówka dotarła do Polski!
No dobrze, avanti! Dotarliśmy do celu naszej podróży, czyli Arthur Ashe Stadium. Tego samego dnia są też finały debla i bilet uprawnia też do wejścia na ten mecz - zachęcam, warto zajrzeć i się rozgrzać przed największymi emocjami.
Jeśli chodzi o gadżety - na terenie całego kompleksu i na każdym piętrze stadionu są sklepy, ale ostatniego dnia wszystko jest już mocno przebrane. O przypinkach nie słyszano już w połowie turnieju 😅. Ja wyjechałam z kapeluszem (20$, bardziej z konieczności niż chęci, bo siedzieliśmy w słońcu, ale był to fantastyczny zakup i towarzyszy mi ten kapelusz na wycieczkach do dziś), kubkiem (10$) i breloczkiem (chyba +- 8$, widziałam na ich stronie, że podrożały). No tanio nie jest. Ale to i tak nic w porównaniu do jedzenia...
Butelka wody Evian kosztowała 7$, rozmrażana margherita wielkości małego talerzyka - 15$, hot-dog równo o połowę mniej. Puszka Heinekena kosztuje na US Open 12$, a za 18$ możemy spróbować flagowego drinka turnieju - Honey Deuce (wódka Grey Goose, lemoniada i likier malinowy z dodatkiem melonowych kulek).
Startujemy! Jak na amerykańskie realia przystało, przed meczem odśpiewano America the Beautiful, rozciągnięto flagę i dopiero wtedy na kort wyszli zawodnicy. Jeśli miałam taki moment w całym tym dniu, kiedy uświadomiłam sobie, że to się dzieje naprawdę, to było chyba właśnie wtedy ;)
Nie mogłam marzyć o lepszym finałowym meczu. Miałam ogromne szczęście, choć kiedy parę dni wcześniej okazało się, że Roger Federer dalej już w turnieju nie zagra i zaczęło mi być wszystko jedno jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Oh boy, was I wrong. Otrzymałam najpiękniejszy spektakl, pokaz niesamowitej siły charakteru i sportowych emocji. To mogło się zakończyć w trzech setach (i najpierw wszystko na to wskazywało!), a skończyło meczem trwającym przeszło cztery godziny i prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem.
Siedzieliśmy na najwyższej kondygnacji, ale w jednym z pierwszych rzędów (tak że trochę to była nosebleed section, ale nie do końca). Bilet w tym miejscu i tak kosztował 300$ 😬. Widok jak dla mnie był bardzo w porządku, widziałam wszystko od początku do końca. Poleciłabym te miejsca mimo wszystko.
Nad nami powoli zapadał zmrok; kolejny ciepły, letni, nowojorski dzień dobiegał końca. Ten mecz był fantastycznym pokazem mentalnej siły obydwu zawodników; kiedy wszystko zdawało się już być przesądzone zdarzyło się tyle, że chyba nikt na stadionie nie był w stanie przewidzieć, jak to wszystko się skończy.
Daniil Medvedev nie był ewidentnie faworytem publiczności (amerykańska publika, umówmy się, subtelna nie jest, więc nie brakowało i buczenia), ale z każdym kolejnym gemem i setem coraz częściej słychać było dopingujące go okrzyki. Nawet jeśli tego dnia to Rafael Nadal zszedł z kortu z pucharem w ręku, to Medvedev podbił publikę.
A najbardziej urzekające było jego krótkie przemówienie na końcu, kiedy wspomniał, że słuchając wszystkich tytułów, które wymieniano, zapowiadając Rafę, zaczął się zastanawiać, co można by było powiedzieć o nim 😁.
Ten mecz postawił mi na przyszłość bardzo wysoko poprzeczkę, ale też... nie miałam żadnych oczekiwań. Chciałam po prostu dobrze się bawić i przeżyć przygodę, która być może przydarzy mi się w życiu tylko raz. Ten dzień był kolejnym podczas tej podróży, kiedy nie sięgałam po telefon, nie myślałam o robieniu zdjęć, nagrywaniu czegokolwiek. Byłam tu i teraz, tak bardzo obecna w danym momencie jak tylko się dało.
Zostaliśmy do samego końca przemówień i celebracji, bo w końcu nie bywamy tam codziennie ;). Sporo osób ewakuowało się wcześniej, żeby uniknąć tłumów w pociągu i przy wyjściu, ale chyba my, czekając, mieliśmy więcej szczęścia. Po finale do centrum jadą przyspieszone pociągi, które nie zatrzymują się na wszystkich stacjach, więc w centrum byliśmy w ciągu kilkunastu minut.
Najlepsze zdjęcie nawiązujące klimatem do US Open, na którym widać yours truly.
Zrobiłam je niecałe dwanaście godzin po powrocie do hotelu z meczu, na lotnisku JFK. Na stoisku Grey Goose 😁
0 comments:
Prześlij komentarz