2018 pod wieloma względami okazał się rokiem pełnym wyzwań, ale na jednym polu udało mi się osiągnąć bezapelacyjny sukces: na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy przeczytałam 67 książek, co jest bliskie mojemu życiowemu rekordowi. A jest to tym przyjemniejsze, że zrealizowane zostało bez przymusu i wypełniania jakiegokolwiek planu – konsekwentnie nie robię żadnych noworocznych postanowień, a zasada ta rozciąga się też na obszar kulturalny. Pomimo tego 2018 okazał się w porównaniu do swoich poprzedników wyjątkowy pod względem zarówno ilości przeczytanych książek, jak i obejrzanych filmów.
Bez wahania wymieniam dwie pierwsze części „Buntowniczki z pustyni” Alwyn Hamilton
i „Wielką samotność” Kristin Hannah
jako moje najlepsze książki 2018 roku. Moja sympatia do książek Hamilton (o
których zresztą na blogu pisałam na początku tego roku -> klik) była dość
zaskakująca; to nie jest kompletnie mój gatunek, grupa wiekowa chyba też już
nie ta, nie przepadam nawet za fantasy, a jednak nie mogłam się od niej
oderwać. Warto też podkreślić, że w obydwu przypadkach najbardziej przypadły mi
do gustu książki bardzo popularne, których fenomenu nie byłam zupełnie
świadoma. Sądziłam, że o książkach Hamilton nikt nie słyszał (podobnie jak ja,
bo wzięłam je z bibliotecznej półki tylko ze względu na ich nieziemskie
okładki), a o Kristin Hannah wiedziałam tyle, że wcześniej napisała już bardzo
popularnego „Słowika”, ale sama nie miałam okazji go przeczytać. „Wielka
Samotność” okazała się pięknym studium obezwładniającego osamotnienia, którego
widmo popycha ludzi do podjęcia najtrudniejszych życiowych decyzji.
Teraz może nieco o literackich odkryciach, a tych było
całe mnóstwo: zaliczam do tej grupy na pewno książki o profesorowej
Szczupaczyńskiej, które darzę szczególną sympatią ze względu na akcję toczącą
się w Krakowie – ale i bezkonkurencyjną postać Franciszki! „Opowieść podręcznej” była moim wielkim
powrotem po latach do literatury dystopijnej, a jej serialową ekranizację
pochłonęłam w całości w nadzwyczaj krótkim czasie (co jak na moje standardy
jest dość dużym osiągnięciem); książki Jojo Moyes wyciągnęły mnie natomiast z
literackiej strefy komfortu. 2018 był też rokiem wielkich odkryć wśród
rodzimych autorów – bez wahania wymieniam tu Alka Rogozińskiego, którego książki teraz czytamy w rodzinie
hurtem, przekazując sobie zaczytane egzemplarze z rąk do rąk dalej ;). Podobnie
rzecz wygląda z Izą Michalewicz i
jej rewelacyjnymi reportażami o sprawach
policyjnego Archiwum X, których kontynuacja jest jedną z niewielu tego- lub
przyszłorocznych premier, na które bardzo czekam. Były też bardziej i mniej
udane powroty do autorów i serii, które darzę szczególną sympatią od wielu,
wielu lat (Murakami, Musierowicz).
Skoro było o książkach najlepszych, to będzie też o
literackich rozczarowaniach. Nie do końca zachwyciły mnie książki, które często
widziałam dosłownie wszędzie – „Lissy”
okazała się przedziwną hybrydą, w której na próżno jednak szukać porywającego
horroru, a „Czerwony Pająk”,
stanowiący zwieńczenie tetralogii z Saszą Załuską, rozwlekłym traktatem o
niczym, który brak treści nadrabia kolosalną ilością postaci. Dużym
nieporozumieniem okazała się też moja próba zmierzenia się z literaturą fińską,
bo „Akuszerka” (Katja Kettu)
zmęczyła mnie przeokrutnie. Porównywalnie rozczarowująca byli chyba też „Mali bogowie”, bo nadal nie zmieniam
swojego zdania na temat tego nadzwyczaj stronniczego reportażu – o każdej
grupie zawodowej można napisać taką książkę, trzeba tylko znaleźć wystarczająco
dużo wypalonych i sfrustrowanych ludzi. A to nie jest problem tylko i wyłącznie
pracowników sektora ochrony zdrowia.
I jeszcze odrębna kategoria dla odkrycia roku w kategorii sposobu czytania: dwa lata temu był to Kindle, który na dobre zmienił moje podejście do ebooków. W tym roku niewątpliwie jest to Legimi – odkryłam je zaledwie miesiąc temu, właściwie przez przypadek, i uważam, że to rewelacyjna opcja. Niezmiernie cieszy mnie możliwość natychmiastowego dostępu do większości wydawniczych nowości, które chcę przeczytać (bez konieczności zapisywania się do bibliotecznej kolejki i znalezienia się w okolicach jej ogona, ze wstępnym sugerowanym terminem na czerwiec 2020), a także wygoda czytania offline. Idealna alternatywa dla osób, które albo nie mają możliwości częstych wizyt w bibliotece, albo jest ona słabo zaopatrzona.
Polecam każdemu kto lubi dobrą lekturę przeczytać zbrodnie prawie doskonałe. Książkę połknęłam w dwa wieczory i była dla mnie bardzo wciągająca. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZgadzam się! Poza tym to bardzo dobrze, obiektywnie i rzetelnie napisane reportaże - na pewno warto.
UsuńWielka samotność to wg mnie najlepsza książka jaka została wydana w ubiegłym roku. Przeczytałam ich kilkanaście ale tylko ta wzbudziła moje emocje, aż miło się patrzy że i Tobie się podobała ;)
OdpowiedzUsuńJa podeszłam z lekką nieufnością, bo nie znam Kristin Hannah i jej twórczości (ominął mnie szał na "Słowika") - to był świetny początek przygody z jej książkami. Też u mnie wzbudzała mnóstwo różnych uczuć, od przemożnego smutku po złość...
UsuńPrawie 25 tysięcy stron, wow, to jest wręcz imponujący wynik. Podziwiam cię i to bardzo. Sam przeczytałem może z 5 tysięcy i uważałem to za sukces, jak widać myliłem się :D Życzę tak samo owocnego nowego roku :)
OdpowiedzUsuńNie przesadzajmy, każda ilość stron cieszy :D Mam nadzieję, że w 2019 zatem przeskoczysz swój wynik ;)
UsuńBardzo dobry wynik. Ja czytam trochę mniej zapewne, ale chciałabym i próbuję czytać więcej i więcej. Niestety mam za mało czasu żeby pobić zeszłoroczny wynik. W 2018 32książki, w tym chciałabym 40
OdpowiedzUsuńTo bardzo konkretny wynik! Trzymam kciuki, żeby pomimo wszystko udało Ci się wygospodarować choć chwilę na czytanie :)
Usuń