Czerwone Wierchy - spacer grzbietem Tatr | czerwiec 2025
Nie miałam w sumie żadnej dobrej odpowiedzi na pytanie, gdzie chciałabym się wybrać podczas naszego ostatniego czerwcowego Tatra Tripu - głównie chyba dlatego, że po prostu ostatnio byłam w tych rejonach ze dwadzieścia lat temu i niewiele z tej wyprawy pamiętam poza faktem wybrania się na Gęsią Szyję. Algorytm w socjalach jednak mnie znalazł we właściwym miejscu i podrzucał mi tak długo Czerwone Wierchy, że w końcu było to jedyne z moich tatrzańskich życzeń, którego spełnienia się domagałam ;)
Trasa jest długa, a pogoda zapowiadała się obiecująco, więc właśnie od tej wędrówki zaczął się tydzień włóczęgi po Tatrach - bo czy można zacząć urlop w górach lepiej, niż od solidnej wyrypy? Nie sądzę. Ósma rano zastała nas już za wejściem do TPN w Kuźnicach. Temperatura, jak to rano w górach, lekko rześka, początek wędrówki prowadzi nas głównie zalesionym szlakiem, po drodze mijamy pojedynczych turystów. Odbijamy za niebieskim szlakiem i docieramy do pierwszego przystanku w nowym schronisku na Hali Kondratowej.
Tutaj dociera do mnie szaleństwo tego pomysłu, bo nawet w korekcyjnych okularach ledwo widzę ludzi na grani, dokąd zmierzamy. Przewyższenie jest konkretne, pokonanie kilometra w górę zajmie nam naprawdę sporo czasu, ale widok z góry wynagradza - horyzont jest nadzwyczaj daleko, a z Przełęczy pod Kopą Kondracką pięknie widać naszą trasę. Żartów z pogodą jednak nie ma, pomimo bezchmurnego nieba wieje naprawdę solidnie i warstwowe ubieranie się przy wyjściu w wyższe partie jest jednak zbawienne.
Na przełęczy chwila na podziwianie widoków i śniadanie, a dalej odbijamy w stronę Kopy Kondrackiej. Na Kasprowy jeszcze przyjdzie czas, choć jak czas pokazał, nie podczas tego wyjazdu.
Opcje zejścia są różne, my decydujemy się na spacer Doliną Tomanową. Pierwszego dnia jestem już usytasy po kokardy, bo poniżej szlaku dostrzegam kozice sztuk dwie, a że punktem honoru tej wycieczki było ich spotkanie - wyprawę uważam już za udaną :D.
Same widoki są niesamowite, przywodzą mi na myśl pocztówkowe alpejskie krajobrazy. W głowie mam zupełny spokój (poza myślą, że bardzo nie chcę tu spotkać misia), w nogach już dobrze ponad 15 kilometrów, cała jestem zachwytem.
7,5 godziny po starcie, 23 kilometry i 43 tysiące kroków dalej meldujemy się przy wyjściu z parku w Kirach, po drodze zaliczając jeszcze pit stop w Schronisku PTTK na Hali Ornak. Przez większość czerwca sen raczej się mnie nie trzymał, ale tego dnia spanie nie było żadnym problemem - wniosek jest zatem prosty, nie ma takiej sytuacji, której nie pomogłoby przeciągnięcie grzbietem Tatr ;).














0 comments:
Prześlij komentarz