Młody Człowiek, tak gdzieś pomiędzy siódmym a dziewiątym rokiem życia, czyli między pierwszą a trzecią klasą Szkoły Podstawowej, znajduje się pomiędzy dwoma wyborami. Z jednej strony wciąż trzyma się spódnicy Mamy, z drugiej już ciągnie go do odkrywania świata znajdującego się dalej niż za furtką domu rodzinnego. Szkoła jest pierwszym miejscem w którym zdobywa się doświadczenia. Buduje pierwsze relacje. Spotyka przyjaciół, pierwszych ludzi których całkiem świadomie nie obdarza sympatią. Co kojarzy wam się z czasami Szkoły Podstawowej?
Ja jako dziecko byłam idealną hybrydą takiego Małego Czlowieka, który wypuszczał się daleko, ale najchętniej tuż po powrocie przytuliłby się do Mamy. Do szkoły chadzałam przez ulicę. A obiady na szkolnej stołówce jadałam do towarzystwa innym dzieciom. Wcale nie dlatego, że Mama nie miała czasu czy ochoty gotować mi ich w domu. Po prostu jedzenie w gronie rówieśników było swego rodzaju atrakcją. Najlepiej pamiętam to, co wyjątkowo mi nie smakowało (taki pech) albo to, co lubiłam najbardziej. Racuchy pamiętam chyba głównie dlatego, że były zwykle w piątki. I to był w sumie jedyny dzień tygodnia, kiedy udawało mi się z wizją nadchodzącego weekendu dotrzeć na stołówkę wtedy, kiedy wydawany obiad był nadal gorący. Od poniedziałku do czwartku pochłonięta eksploracją przyszkolnego podwórka nie miałam nigdy czasu, żeby dotrzeć na czas na obiad. Ale nawet chłodny w doborowym towarzystwie był zjadliwy (bo napisać o nim, że bywał wyśmienity, to nie mam odwagi ;-)
Drożdżowe racuchy z jabłkami /ok. 20 placuszków/
1 jajko
2 jabłka
szczypta soli
1-2 łyżki cukru
500g mąki pszennej
50g świeżych drożdży
1,5 szklanki letniego mleka
Mąkę przesiać, wymieszać z solą.W środku zrobić zagłębienie, wkruszyć w nie drożdże, zasypać je cukrem i zalać połową mleka.Odstawić na 10-15 minut do wyrośnięcia. Po tym czasie dodać resztę mleka, jajko i pokrojone w kostkę jabłko. Ciasto wyrobić, powinno mieć konsystencję nieco bardziej zwartą niż gęsta śmietana. Odstawić ponownie do wyrośnięcia na tyle, aby podwoiło swoją objętość. Smażyć placuszki dowolnej wielkości (ja zwykle nabieram ok. dwóch łyżek stołowych ciasta na jeden placek) układając ciasto na średnio rozgrzanym oleju i smażyć z obu stron na złoty kolor. Usmażone racuchy osączyć z tłuszczu na papierze śniadaniowym, podawać posypane cukrem pudrem.
* przepis za Agą
jaki pyszności! przepadam za racuchami. na stołówce nie jadłam, byłam raczej typem "sklepikowca" :) aż mi tęskno się zrobiło do tamtych czasów
OdpowiedzUsuńMuszę kiedys zrobić, bo racuchy z jabłkami uwielbiam...ale jakos do tej pory robiłam same bez drożdży:) pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńJolanta Szyndlarewicz
Pyszne te racuszki! Zawsze lubiłam. Muszę zrobić niedługo:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ah, moja Babcia takie robi. Duże, puszyste, złociste, z jabłkami. Smak dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńpo pierwsze, właśnie robiłam i zaraz wrzucam placuszki z jabłkami, ale nie drożdżowe;)
OdpowiedzUsuńpo drugie, Twoje racuszki wyglądają pięknie, dokładnie takie jakie pamiętam z dzieciństwa;
po trzecie, szkoła podstawowa i szkolna stołówka kojarzy mi się ze szpinakiem, w postaci zielonej papki, którą tylko ja jadłam, gdy inne dzieci patrząc na mnie jak na UFO upychały szpinak pod ziemniaki (bo ziemniaki wolno było zostawić, szpinaku nie..ale ja go zwyczajnie od dziecka kocham, nawet w postaci papki:))
po czwarte, te Twoje biedronki są biedronkastyczne, uwielbiam je, tak samo jak Twoje zdjęcia:) ściskam!
A wiesz, że ja kocham takie totally retro! Bardzo im do twarzy z tymi kropeczkami:) Racuchy z jabłkami to jedno z tych comfort food (chyba pora na jakąś wersję polską tego określenia!), do których chętnie wracam!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia:)
Miłej niedzieli!
Pycha takie racuszki. Ja obiady jadałam w domu i zawsze zazdrościłam tym dzieciom, które jadały na stołówce. A one zazdrościły mi:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam mniam mniam
OdpowiedzUsuńMoja babcia takie robiła, jeszcze pamiętam ten smak. Czas go sobie przypomnieć "na żywo":)
OdpowiedzUsuńU mnie w szkole też były racuchy, ale wolałam te domowe:)
OdpowiedzUsuńA wiesz, ze mam dzbanuszek na mleczko pasujący do Twojego talerzyka?
Pozdrowienia!
Racuchy lubię bardzo, ale z drożdżami jeszcze nie próbowałam - w następny weekend to zmienię :) W podstawówce nie cierpiałam jeść obiadów, ale z zerówki pamiętam kotlety mielone z pysznym sosem i tartymi ogórkami kiszonymi :)
OdpowiedzUsuńtakie ja u mamy:)
OdpowiedzUsuńwspaniale puchate! takie jak lubię najbardziej :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie wyglądają :) Muszą być pyszne.
OdpowiedzUsuńOOOO!!!!!!!!!Uwielbiam,i juz dawno nie robilam!!pycha!!!
OdpowiedzUsuńzupełnie jak spod ręki Mamy...
OdpowiedzUsuńoj, one rzeczywiście mają w sobie coś z retro-klimatu.
ja uwielbiam takie racuchy! pamiętam, że na naszej stołówce też je serwowali (a ja zawsze ustawiałam się w kolejce po dokładkę moja mama raczej tego typu rzeczy nie przygotowywała w domu, a te szkolne były, o dziwo, bardzo smaczne).
OdpowiedzUsuńteraz chętnie sama je przygotuję :)
Obiady w szkole, to ja akurat jadłam bardzo, bardzo rzadko - wszak w domu była Babcia, która gotowała doskonale i w życiu nie pozwoliłaby ukochanej wnuczce jeść tego, co w szkolnych stołówkach serwują. Choć nie powiem, akurat tam, gdzie chodziłam do podstawówki, jedzenie było nawet całkiem niezłe! :)
OdpowiedzUsuńZ dala od domu wypuszczałam się rzadko; miałam takiego pecha, że wszyscy rówieśnicy mieszkali daleko ode mnie. Zresztą, mam tak po dziś dzień. Tyle tylko, że teraz to raczej nie jest żadną przeszkodą... ;)
Racuszki są doskonałe. Moja wcześniej wspomniana Babcia robiła najlepsze na świecie. Obficie obsypane cukrem pudrem, z mnóstwem pokrojonych na talarki jabłek. Przepyszne.
Pozdrawiam! :)
Takie retro to ja kocham. I ten talerz w kropeczki! :)
OdpowiedzUsuńRacuchy też mi się kojarzą z dzieciństwem. I baaaardzo słodkie naleśniki z dżemem, które na stołówce posypywano jeszcze cukrem pudrem (Mama w swojej wersji raczej pomijała to przesładzanie).
Do szkoły miałam kilka kroków, więc stołówka zdarzała mi się bardzo rzadko. Za to doskonale pamiętam obiadki przedszkolne ;).
toś mi teraz narobiła! racuchów mi sie chce, a makaron muszę iść robić :/
OdpowiedzUsuńjutro zrobię! :) Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńaga, jaki problem zamiast makaronu zrobić racuchy :P polecam odmianę :D
OdpowiedzUsuńZaytoon, ja za to mieszkałam tak blisko szkoły, że wszystkie wspólne powroty nie wchodziły w grę :D
mar, ja kojarzę te obiadki z racuchami właśnie, jeszcze z paroma rzeczami...ale szpinaku to nigdy nie było, jednak nie ta klasa :D
te kropki na talerzyku tez są takie retro.
OdpowiedzUsuńnie mam stołówkowych wspomnień jeśli chodzi o szkołę, ale myślę sobie, że mogą byc całkiem przyjemne.
Śliczne i pyszne! Klasyk jest zawsze na miejscu.
OdpowiedzUsuńracuchy kojarzą mi się z babcią. czyli też retro :) najlepsze na świecie.
OdpowiedzUsuńśliczne, apetyczne zdjęcia!
pozdrawiam ciepło:)
Same miłe skojarzenia :) I takie fajne comfort food na te temperatury!
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nigdy nie jadłam racuchów drożdżowych z dodatkiem jabłek. U mnie w domu rodzinnym robiło się albo placki z jabłkami w cieście naleśnikowym albo racuchy z rodzynkami.
OdpowiedzUsuńI love racuchy z jablkami!!!!!!!!!!!!! A Twoje wygladaja wysmienicie!!!!!
OdpowiedzUsuńNie jadłam 100 lat, a może i dłużej.
OdpowiedzUsuńZastąpiło się je racuszkami, a to już jednak nie to samo. Jedne racuchy, a tyle wspomnień...
Serdeczności.:)
uuuuuuuuuuwielbiam! :)
OdpowiedzUsuńO kurcze! Właśnie zastanawiałam się co na piątek zrobić na obiad i pomyślałam o tym dniu;) Uwielbiam!!!
OdpowiedzUsuńOO ja swoje wczoraj smażyłam na uczenie końca karnawału. :) A i tak szukam idealnego przepisu czyli na wzór racuchów z jabłkami mojej babci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania
P.S: Skąd Ty masz te biedronki , które mnie wciąż urzekają?
Taką biedronkową ściereczkę kupiłam chyba dwa albo trzy lata temu w sklepie z materiałami w Katowicach, niedaleko domu handlowego Skarbek.
OdpowiedzUsuńPodobne rzeczy spotkałam w sklepie z materiałami, ręcznikami i ściereczkami w Krakowie, niedaleko skrzyżowania Długiej ze Szlakiem, idąc w stronę Rynku.
Kiedyś widziałam tylko takie ściereczki, teraz widziałam też materiał w beli jak i fartuszki ;-)
Przepiękne zdjęcia, różane muffinki same w nazwie są przepyszne, muszę spróbować :)
OdpowiedzUsuńMoje ulubione, a tak dawno ich nie robiłam! :)
OdpowiedzUsuńAuroro...to chyba nie u mnie te różane muffinki :-)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia! Na obu blogach :)
OdpowiedzUsuń