Podróż po Europie wydaje się być
wielu Amerykanom szalenie atrakcyjna – i trudno im się w zasadzie dziwić. Po
pięciu godzinach jazdy samochodem na Starym Kontynencie można zwiedzić trzy
kraje; jadąc przez Teksas, po pięciu godzinach nadal jest się gdzieś w
Teksasie, może nieco bliżej granicy. Tuż po ukończeniu college’u Heather
Mulgrew planuje zatem, i to z nadzwyczajną starannością, wymarzoną podróż po
Europie. Jedyną rzeczą, której nie udaje jej się uwzględnić, jest szansa
poznania kogoś niezwykłego – i taką właśnie osobą jest Jack. I choć początkowe
rozdziały raczej nie wróżą czytelnikowi, że zapała sympatią do obsesyjnie porządnej
Heather i nadmiernie wyluzowanego Jacka, z każdą stroną, gdzieś między wersami,
trudno oprzeć się pokusie przywiązania do całej podróżującej paczki.
Każda strona tej książki pełna jest
niezwykłych zdarzeń, zbiegów okoliczności, emocji i porywów najbardziej
kontrastowych uczuć. Trudno się zatem nudzić podczas tej szalonej podróży,
zwłaszcza gdy zaledwie kilku przedstawionych bohaterów pozwala na tak różne
postrzeganie tej samej podróży. Chwilami jednak miałam wrażenie, że dzieje się
aż za dużo wszystkiego – zwłaszcza, gdy w grę wchodzą nastoletnie fantazje o
pocałunkach w świetle księżyca, paryskich balkonikach i wielkiej miłości. Powieść
jest jednak dobrze wyważona wątkami całkiem poważnymi, skłaniającymi do
refleksji i dorzucającymi nieco dziegciu do tej wszechobecnej szczęśliwości; to
też dobrze ukazane studium dojrzewania, które nie zawsze musi objawiać się
przejściem z tego bardziej beztroskiego końca spektrum w to odpowiedzialne. „Droga
do Ciebie” to tak naprawdę opowieść bardzo uniwersalna, o poszukiwaniu drugiej
połówki, ale też odnajdywaniu w tych poszukiwaniach ukrytych ścieżek do
przedziwnych zakątków własnej duszy.
Powieści drogi w kulturze
amerykańskiej cieszą się nadzwyczajną popularnością, nic dziwnego zatem, że
autor tak chętnie osadził wątki swoich bohaterów właśnie w realiach
pociągowo-podróżniczych. Dla mnie jednym z najciekawszych punktów ich podróży
był oczywiście Kraków – trudno, żeby było inaczej, kiedy już od dłuższego czasu
tutaj mieszkam. Miasto było jednak opisane dość pobieżnie, a zaraz po lekturze
najlepiej pamiętałam fakt, że spośród wszystkich możliwych jadalnych rzeczy
związanych z Krakowem, autor postanowił poczęstować swoich bohaterów kiełbaskami
z frytkami (jedynym uzasadnieniem tego wyboru byłby fakt, że były to Kiełbaski
z Niebieskiej Nyski – w przeciwnym razie skłaniam się ku stwierdzeniu, że chyba
miał on na myśli currywurst). Skojarzenia związane z Polską są bardzo
stereotypowe – wuj w Chicago, wódka Żubrówka (z przedziwną teorią, że jest
zrobiona z anielskich łez; nie jestem koneserem alkoholi wysokoprocentowych,
ale o istotach niebiańskich maczających ręce w destylacji słyszałam po raz
pierwszy), Wieliczka; to z kolei nasuwa mi mało optymistyczny wniosek, że autor
w Krakowie nigdy nie był, a większość podawanych informacji miała charakter
typowo przewodnikowy. Najbardziej jednak rozbawiła mnie Heather pytaniem „skąd
też Jack wie o kopalni w Wieliczce” – zwłaszcza, że podobno w drodze do Polski
zaczytywała się w przewodniku Lonely Planet ;).
Chwilami trudno się oprzeć pokusie,
że kolejne miejsca na mapie są tylko bladym tłem dla bogatych przeżyć
wewnętrznych bohaterów i ładnym plenerem, w którego okolicznościach mogą tonąć
wzajemnie w swoich oczach. Warstwa lekkich zdarzeń skrywa jednak uniwersalne
prawdy o pokonywaniu własnych słabości, poddawaniu swoich wyborów ponownej
ocenie i zbaczaniu z utartych ścieżek. Dlatego nawet jeśli chwilami męczył mnie
ocean miłości Heather – to doskonała powieść na podróż, a jeszcze lepsza, by
kogoś w tę podróż wysłać. Przynajmniej ja po odłożeniu jej na półkę miałam
przemożną chęć spakowania plecaka i wyruszenia w dal. I chyba właśnie o to chodzi...
0 comments:
Prześlij komentarz