By spojrzeć prawdzie w oczy,
trzeba przyznać wprost: nie mamy w polskim dorobku literackim zbyt wielu
powieści drogi. Nie mamy czegoś tak kultowego, jak powieści Jacka Kerouaca, nie
ma w nas jednak tej wrodzonej mentalności nomady, który chętnie pozostawia
rzeczy dobrze mu znane na rzecz przygody. Łukasz Orbitowski wychodzi powieścią Exodus z cienia Innej Duszy - i jest to wyjście całkiem śmiałe. W pewnym sensie
brutalne i bardzo realistyczne, obnażające najbrzydsze aspekty najniższych
instynktów człowieka. W pewnym jednak niezwykle delikatne, pozwalające odkryć
uczucia i troskę ukryte między słowami. Niewiele jest powieści, w której tak
mocno pisze się o emocjach i stracie używając pozornie nieznaczących elementów
codzienności.
Jana, głównego bohatera powieści, poznajemy w chwili
porzucenia dotychczasowej tożsamości. Niewiele tak naprawdę o nim wiemy aż do
ostatniego zdania, bo przeszło czterysta stron tej powieści to drobiazgi, które
składają się na pełny obraz tej złożonej, doświadczonej i poruszającej postaci.
Wątki prowadzące do obecnej sytuacji bohatera przeplatają się z jego bieżącą
ucieczką, wzajemnie się uzupełniając. Dzięki tym drobiazgom wyraźnie zarysowują
się nie tylko postaci pierwszoplanowe, ale też dość liczne grono osób
przewijających się w mniej lub bardziej istotnym stopniu w życiu bohatera –
również tych, które pojawiają się w nim jak bumerang, siejąc spustoszenie. Choć
to przez doświadczenia Janka poznajemy całą tę historię, najważniejszą postacią
jest w niej jego syn. To on wzbudza pełne spektrum skrajnych uczuć u Jana, to
on stanowi centralną oś zdarzenia zmieniającego radykalnie życie ojca.
Wędrujemy z Janem przez pulsujący barwami i dźwiękami
Berlin; zatłoczony obóz dla uchodźców; śnieżne, mroczne zaułki Lublany; w końcu
docieramy między rozgrzane, białe skały greckiej wyspy. Nie jest to powieść
tchnąca optymizmem i napawająca nadzieją w stosunku do gatunku ludzkiego.
Obnaża to, co w ludziach najgorsze, eksponując bezlitośnie realizację
najczarniejszego z możliwych scenariuszy. Podążamy przez najmroczniejsze
zakamarki zarówno miast, jak i ludzkiej duszy.
Trudna to książka,
tylko pozornie będąca powieścią drogi. Dzieje się tu wiele, trudno jest
zrozumieć postępowanie praktycznie wszystkich bohaterów, nawet jeśli pierwotnie
pogmatwane wątki splatają się, wyjaśniając wiele i pozostawiając pewne historie
zawieszone i niedopowiedziane. Przede wszystkim jednak, w perspektywie
globalnej, to piękna powieść o miłości rodzicielskiej. Takiej, która może nie
pojawia się z dnia na dzień, ale każdego dnia, sumą drobnych czynności i słów,
wzrasta do czegoś nieziemskiego. Dla mnie w prozie Łukasza Orbitowskiego
niezwykłe jest jedno – ma wyjątkowy talent do wyłuskiwania z codzienności tych
jej wszystkich elementów, które pozwalają nam potem spoglądać na pewne okresy
życia z nostalgią (podobną zresztą do tej towarzyszącej nam podczas nurzania
się we wspomnieniach dotyczących lat dziewięćdziesiątych). Ta książka jest
pełna nawiązań kulturowych, technologicznych, wplecionych w historię praktycznie
niezauważalnie, tworzących swoistą warstwę wizualno-dźwiękową do historii
opowiedzianej słowami. I to jest w niej absolutnie najlepsze.
To, co najważniejsze - przynajmniej dla mnie - odkrywa się w tej książce dopiero po jej zamknięciu. To nie jest książka o jednym zdarzeniu, które ma potencjał całkowitej zmiany ludzkiego życia. To opowieść o tym, co dzieje się później. Kiedy przychodzą kwestie małe, trywialne, kiedy przychodzi podjąć decyzję o tym, jak się podnieść.
Jestem właśnie po przeczytaniu i muszę się z tobą zgodzić. Świetna książka, na pewno warta przeczytania ;)
OdpowiedzUsuńCzy jest taka ciekawa jak wszyscy mówią? Nie do końca, wg mnie sporo jej brakuje :)
OdpowiedzUsuń