Gdybym miała sięgnąć do pierwszych wspomnień związanych z Depeche Mode, to byłyby te lekko nostalgiczne i urocze tylko dla wspominającego momenty, kiedy siedziało się w sobotnie przedpołudnie na dywanie przed telewizorem i oglądało 30 ton - listę, listę przebojów. Najbardziej zapadł mi w pamięć Dave wędrujący z leżakiem do Enjoy the Silence i chociaż przecież nie rozumiałam w ogóle słów, ten charakterystyczny gitarowy riff rozpoznałabym już wtedy obudzona w środku nocy. I tak mi już zostało.
Po latach okazało się, że DM pod niezwykle chwytliwą warstwą muzyczną skrywa też ponadprzeciętnie mądre teksty, a do tego potrafią to świetnie przedstawić na żywo. A ja miałam to ogromne szczęście, że na swoje okrągłe urodziny dostałam w prezencie bilet na ich koncert. Pierwszy w moim życiu, ale na pewno nie ostatni!
Nikt mi też wcześniej nie powiedział, że depeszowy fanbase tworzą tak fantastyczni ludzie, ale przekonałam się o tym w ciągu tych kilku godzin spędzonych wspólnie pod sceną. To są naprawdę małe gesty, które zmieniają wszystko - ktoś znalazł dla mnie w torebce drugi korek od butelki, podzieliliśmy się tym, co mieliśmy do zjedzenia, ktoś zapytał mnie, czy widzę (!!? po piętnastu latach chodzenia na koncerty po raz pierwszy), a ktoś wysoki przesunął przed siebie, żebym cokolwiek zobaczyła.
Więc fakt, że ten koncert był tak udany, przypisuję po równi DM, jak i ludziom. Dowiedziałam się pod sceną, że każdy Depesz to jest ziom no i cóż, nieważne, czy masz lat 60, czy 18, wydaje się to być prawdziwe - a na pewno było w Krakowie.
Memento Mori to pierwszy album i pierwsza trasa bez Andy'ego Fletchera. Ja z oczywistych powodów porównania nie mam, ale Dave i Martin przy wsparciu Christiana Eignera i Petera Gordeno porywają tłum od pierwszych sekund koncertu i dają z siebie na scenie wszystko. Domyślam się, jak trudno jest układać koncertowe setlisty po tylu latach; trudno w końcu zmieścić się w wyznaczonym czasie i jeszcze znaleźć miejsce na kawałki z nowej płyty, ale Depeche Mode sprawnie nawiguje wśród swoich najlepszych utworów i wplata w nie kawałki z nowszych albumów. Z samego Memento Mori było tu aż 5 utworów, co dla mnie było sporym zaskoczeniem, niemniej byłam zachwycona, ale po prostu słyszałam wszystkie te piosenki po raz pierwszy na żywo - do stabilnej setlisty Muse mam już więcej zastrzeżeń ;).
Była więc szansa usłyszeć In Your Room, Precious (potencjał łamania serca wzrasta proporcjonalnie do decybeli), Everything Counts, A Pain that I'm Used To, John the Revelator i oczywiście kończące koncert Enjoy the Silence i Personal Jesus. Wyszłam z Areny zachwycona koncertową wersją Just Can't Get Enough (wersja albumowa jest moim zdaniem wersją dla koneserów).
Czy po tylu latach Depeszowie dają radę? Nie mam pojęcia, ile radości mają z grania tych samych kawałków po latach, ale jeśli nawet jest tam jakieś zmęczenie materiału, to niczego takiego nie widać. Każda z tych piosenek jest wykonana doskonale, a wirujący po scenie Dave zdaje się nadal dawać z siebie wszystko.
Pięknym akcentem było wykonanie Home przez Martina, po którym zresztą też podjął grę publiki, która zaczęła nucić melodię - niewiele takich momentów się podczas tego koncertu zdarzało, bo zazwyczaj Dave jak taran pędził naprzód, raczej opornie reagując na głos publiki (chociaż chętnie skorzystał z naszej mocy, żeby zaśpiewać "Sto lat" Jonathanowi Kesslerowi, menadżerowi zespołu). Były podczas koncertu oczywiście momenty, kiedy to publika miała głos, ale Dave niezbyt entuzjastycznie odchodził od pewnej wytyczonej ścieżki wydarzenia.
Świetnie przemyślane są też elementy sceny, a centralnym punktem jest ogromne "M", stanowiące też integralną część wyświetlanych materiałów wizualnych. Ta symboliczna litera jest ramą dla niektórych fragmentów, a sama jest też zamknięta w prostokącie otaczającym zespół na scenie. Jestem pod wrażeniem prostoty, a jednocześnie monumentalności tego rozwiązania - polecam ten artykuł na temat oświetlenia i wyborów scenograficznych, jeśli chcecie jeszcze trochę zgłębić temat.
Po kilku miesiącach nadal rezonuje we mnie fenomenalna energia tego koncertu i myślę, że zostanie ze mną do momentu, kiedy będę miała szansę zobaczyć ich ponownie. I mam nadzieję, że spotkam pod sceną równie świetnych ludzi.
0 comments:
Prześlij komentarz