Luty nie był
najlepszym czasem pod względem konstruowania postów – zwłaszcza tych
literackich – a udało mi się przeczytać jednak kilka całkiem niezłych książek,
które chciałabym Wam polecić.
Pierwszą z
przeczytanych i wartych polecenia była Inna
Dusza Łukasza Orbitowskiego. Trafiła do mnie w postaci e-booka, a dzięki
długiemu i starannemu błądzeniu między regałami bibliotecznymi została
przeczytana w wersji analogowej. Sama fabuła intryguje i przyciąga, bo złem
wszelkiej postaci (zwłaszcza ukrytym pod płaszczem dobra) fascynują się chyba
wszyscy. Opisane w książce zdarzenia miały miejsce w latach 90., pozostaje
zatem tylko się zastanawiać czy współcześnie sprawca miałby szansę jeszcze coś
dla siebie na tej sytuacji ugrać zostając kryminalnym celebrytą. To, co jest
dla mnie jednak w tej książce najlepsze, to jej lingwistyczna warstwa –
opowieść prowadzona jakby z dwóch stron, rozwijająca się równolegle, ale
ukazana w diametralnie inny sposób. Lata 90. pamiętam całkiem dobrze i owszem,
miały swój urok (doskonale się skakało w gumę w obcisłych legginsach przy
Britney Spears narzekającej przy wtórze połowy szkoły, że czuje się samotna),
który w tej książce również udało się autorowi świetnie oddać.
Krótką lekturą,
która zresztą trafiła do mnie przez polecenie na Instagramie było opowiadanie
Daniela Keyesa, Kwiaty dla Algernona.
Z jakiegoś powodu nigdy nie trafiłam na tę opowieść, a to niezwykle wzruszająca
historia (i niechże samo to, że używam tutaj słowa wzruszające, którego chyba organicznie nie cierpię), która skłania
do przemyśleń i pozostaje w pamięci na długo po zamknięciu okładki. Książka
jest wręcz hipnotyzująca – nie sposób jej odłożyć na bok, nie przeczytawszy
całości. W kontekście kilkusetstronicowych opowieści, z których wyciągnąć można
po długim namyśle zwięzły i miałki morał, ta króciutka opowieść pozwala
rozważyć wiele rozmaitych aspektów pod zupełnie innym kątem.
Lutową lekturą była
też powieść Cecelii Ahern, Love, Rosie.
Obecnie mam wrażenie, że z najwyższego stopnia podium dla najpopularniejszych
autorek kobiecej literatury Ahern została zepchnięta przez Jojo Moyes, a po tę
akurat pozycję z jej dorobku udało mi się sięgnąć dopiero teraz – kiedy zdołano
już wydać film, i który to film udało mi się w międzyczasie obejrzeć. Z tego co
pamiętam jest między tymi dwoma historiami spory rozdźwięk, ale tuż po
zapoznaniu się z książką chyba powtórzę raz jeszcze spotkanie z Lily Collins
(always a pleasure, zwłaszcza kiedy występuje w towarzystwie Sama Claflina).
Powieści o losach Rosie chyba jednak poświęcę osobny wpis, bo czekając na tę
książkę od przeszło roku byłam pewna, że czeka mnie albo absolutna fascynacja
książką albo spektakularne rozczarowanie.
Jedną z
najciekawszych przeczytanych w lutym książek były Absurdy PRL-u autorstwa Piotra Lipińskiego i Michała Matysa.
Podchodziłam do książki raczej ostrożnie, po moim ostatnim bolesnym starciu ze
„Skandalami PRL-u” (tudzież czegoś w tym rodzaju, w każdym bądź razie miało być
skandalicznie – a wyszło jak zawsze). Popularność tej absurdalnie barwnej w swej
szarości epoki jest ostatnimi czasy wyjątkowo rentowna, co skutkuje pojawianiem
się licznych związanych z nią publikacji. Problem w tym, że większość z nich
rzuca na ten czas światło niezwykle ciepłe i pozytywne, wydobywając z sytuacji
tak absurdalnych, że aż fascynujących, pozytywne tony. Są tutaj historie lekkie
- możemy się dowiedzieć dlaczego w Poszukiwany,
Poszukiwana z taką pieczołowitością „badano zawartość cukru w cukrze”.
Dlaczego brakowało absolutnie wszystkiego, ze słynnym papierem toaletowym na
czele. Historie pozwalające zajrzeć w życie codzienne przeciętnego Kowalskiego
są jednak swego rodzaju preludium (a potem antraktem) w realnych dramatach. I
to jest właśnie ta część, dzięki której ta książka zdobyła mój wielki szacunek
– śmiech przez łzy z octu na półkach zastępuje tutaj przerażenie i
niedowierzanie. Opresyjna rzeczywistość Polski Ludowej była o wiele bardziej
brutalna, brzydka i bezwzględna niż prezentuje się to często w telewizji czy
materiałach prasowych. Chętnie sięga się po przeszłość absurdalną, bo łatwo
można ją wyśmiać i wytknąć jej niedoskonałości – trudniej jednak opisać żywą
rozpacz, dramat rozdzielonych rodzin i problemy o wiele bardziej przekraczające
trudność wynikającą z wystawania pod sklepem po telewizor.
Najważniejsze
jednak jest to, że stanowiąc swoiste kompendium, książka skłania do
samodzielnego zgłębiania tematu. To umożliwia też znajdująca się na końcu
kompleksowa bibliografia. Bez wątpienia będzie to jedna z moich ulubionych
książek dotyczących tego tematu – obiektywna, rzetelnie napisana opowieść
oparta na wiarygodnych źródłach. Oby było takich więcej.
Zaczęłam od
morderczego tematu, to i morderczym tematem skończę – ostatnią przeczytaną w
lutym książką była Aorta Bartosza
Szczygielskiego. W pierwszych słowach wypadałoby pogratulować tak udanego
debiutu. O książce słyszałam już całkiem sporo, do sięgnięcia po nią skłonił
mnie także tytuł (bo to szalenie wdzięczne słowo) i ciekawość spowodowana
umiejscowieniem powieści; mając do wyboru Warszawę i jej niedalekie okolice,
gros pisarzy przenosi jednak bohaterów do metropolii. Okazuje się jednak, że i
w Pruszkowie dużo się dzieje (jakby nie było o tym od dość dawna wiadomo). O
ile ostatnio książki z kategorii kryminału jakoś miały tendencje do
rozczarowywania, Aorta od początku do
samego końca wciąga, intryguje i uniemożliwia odłożenie książki na bok. Jest to
też rezultatem bardzo sprawnie prowadzonej narracji; w książce bowiem kolejne
rozdziały pozwalają nam na spojrzenie na rozwój zdarzeń z perspektywy dwójki
pozornie niepowiązanych ze sobą bohaterów, Kasi i Gabriela. Fabuła jest
prowadzona w sposób – wydawałoby się – bezwiedny, ale uważny czytelnik zauważa
wszystko. To trochę tak jak z filmami, w których mnóstwo jest niedopowiedzeń i
kolejne elementy układanki wskakują na swoje miejsce między sekwencjami pełnymi
akcji i dramatycznych zmian. Piękna to zatem książka o okrutnym temacie, której
bohaterowie nie są kompletnie pozbawieni kontaktu z rzeczywistością. Paradoksalnie
to właśnie te ułomności i słabości bohaterów sprawiają, że są bardzo wyraziście
zarysowani i wzbudzają w czytelniku pewne uczucia – nie są tylko niewyraźnymi
postaciami plączącymi się w tle. A jest to jednak, jak zaobserwowałam w
ostatnim czasie, trudna sztuka.
Podsumowując - pod względem literackim to dobry miesiąc był.
Niezbyt często bowiem zdarza się, żebym miała ochotę polecać każdą książkę, po
którą sięgam, a tak właściwie stało się w tym przypadku (ponadto przeczytałam
jeszcze jedną, która nie znalazła się w tym zestawieniu, a może warto jednak o
niej wspomnieć, choćby w nawiasie: Projekt
Matka, który może trafi do mnie bardziej na innym etapie życia). Trudno mi
nawet wybrać tę ulubioną powieść, bo na finałowym podium mam niesamowity tłok.
0 comments:
Prześlij komentarz