F Literackie powroty po dekadzie | Jakub Żulczyk "Dawno temu w Warszawie" - Fuzja Smaków

Literackie powroty po dekadzie | Jakub Żulczyk "Dawno temu w Warszawie"

  


Ciągle mam w głowie moment zamknięcia "Ślepnąc od świateł" i poczucie przeogromnej pustki, jakie pozostawić potrafią tylko niektóre historie. Nie sposób było zapomnieć tej historii, zwłaszcza wzmocnionej spektakularnie zrealizowaną ekranizacją; bohaterowie powieści bezlitośnie tkwili jednak w limbo, w którym zawiesił ich autor, choć nie raz i nie dwa zastanawiałam się, jakimi ścieżkami mogli potem podążać. Z perspektywy czasu stwierdzam, że było to zakończenie z gatunku znakomitych.   

I kiedy myślałam, że Nitecki to już zawsze będzie tam pod halą odlotów na Okęciu, do moich rąk trafia "Dawno temu w Warszawie". Potężna opowieść rozpięta na 800 stronach; obietnica powrotu do pozostawionych kilka lat temu bohaterów i warszawskiego półświatka, na który tak dobrze patrzy się półokiem, gdy ktoś opisuje go tak fenomenalnie jak Żulczyk.

Po przeczytaniu stwierdzam, że w moim przypadku pierwsza część dylogii pozostaje niedoścignionym wzorem książek nieodkładalnych i trzymających przez cały czas w napięciu. Znakomita pod względem technicznym jest tutaj warstwa językowa, cała żonglerka rejestrami i piruety słowotwórstwa - ale jak tę słowną woltyżerkę podrapać, to sposób prowadzenia narracji i dynamika fabuły jednak tracą w stosunku do "Ślepnąc od świateł". Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że "Dawno temu..." z sobie tylko znanych przyczyn wypełniają serialowe didaskalia, bez których czytelnik spokojnie mógłby się obyć, a może wtedy łatwiej byłoby nie gubić wątków i nie brodzić w odmętach osobliwych porównań. 


Blisko dekadę po wydarzeniach opisanych w "Ślepnąc od świateł" Jakub Żulczyk powraca do swoich bohaterów i na imponujących ośmiuset stronach rozpina zarówno fabułę, której akcja toczy się współcześnie, jak i wypełnia minione lata życia postaci. Rozczarują się jednak ci, którzy przyszli tutaj głównie po kontynuację wydarzeń z pierwszego tomu; to historia skonstruowana w zupełnie inny sposób. Mam wrażenie, że dojrzewająca tak samo, jak bohaterowie. Choć równie brutalna, to jednak mniej impulsywna i porywcza, kierująca się intrygą i powolnym oczekiwaniem na właściwy moment.

Akcja zawiązuje się w 2020 roku, w samym szczycie pandemii, a całość jest silnie osadzona w covidowych realiach. Nie brakuje tu nawiązań do niewydolnego systemu ochrony zdrowia, zakazów zgromadzeń (które jednych obowiązują bardziej, innych mniej). To popis mistrzowskich umiejętności obserwacyjnych autora, bo trafność jego spostrzeżeń, zwłaszcza w połączeniu z lapidarnością i dosadnością języka, jest uderzająca. Fabuła jest bardzo silnie spleciona z problemami tamtego czasu, od mniej lub bardziej zawoalowanych przytyków w stronę sceny politycznej aż po kwestię strajków kobiet. Znacząca jest też reprezentacja LGBTQ, wprawiając w ruch maszynę pierwszej części powieści. "Dawno temu w Warszawie" tworzy bardzo specyficzny, konkretny punkt odniesienia w czasie, bo przecież doskonale wiemy, że zaledwie cztery lata później ta era jest już tylko wspomnieniem, a ponowne wejście w tę historię katapultuje nas wprost do czasów wszechobecnych zasobników z żelami dezynfekującymi i gromadzonych po kieszeniach maseczek. I jako kapsuła wypełniona ówczesną Warszawą ta książka sprawdza się znakomicie.

Blisko brzmią wewnętrzne monologi bohaterów, którym wszyscy zapamiętale się oddają; tutaj znowu możemy podziwiać ponadprzeciętną umiejętność autora w zakresie posługiwania się rejestrami językowymi. "Dawno temu w Warszawie" to pod tym względem masterclass z ubierania swoich bohaterów w odpowiedni słowny garnitur, skrząc się polszczyzną rozstrzeloną na całym spektrum jej odmian. Dialogi mają swoje doskonałe momenty, ale nie udaje się też uciec przed wymianami, gdzie tej ikry brak.

O ile w "Ślepnąc od świateł" dało się jeszcze balansować na granicy między rzeczywistością a onirycznym, uduchowionym, narkotycznym snem, o tyle "Dawno temu..." tę równowagę traci. Miejscami jest to opowieść brutalnie wprost naturalistyczna, w innych miejscach nie klei się zupełnie z realiami i trudno pozbyć się wrażenia, że niektóre sceny umieszczono tam dla celów czysto estetycznych i nawet jeśli odstają w literackim pierwowzorze, to znakomicie wyjdą w serialu. Ale nie każdy musi w ogóle mieć plan na obejrzenie ekranizacji.


Myślę, że nie jestem jedyną osobą, która najbardziej nie mogła się doczekać spotkania z bohaterami, ale konstrukcja "Dawno temu w Warszawie" uniemożliwia swego rodzaju szybki recap - dopiero po kilkuset stronach spotykamy się z Jackiem, choć jego postać oczywiście pojawia się w opowieści Paziny. Narracja podzielona między trzech bohaterów ma swoje plusy, pozwalając w pewnych miejscach znakomicie uzupełniać informacje, ale objętość poszczególnych części sprawia, że akcja wytraca tempo i dynamikę. Za każdym razem, kiedy zaczynałam wciągać się w historię bohatera, wrzucano mnie w nową historię.


W tym tkwi chyba sedno mojego problemu: jako rozszerzenie uniwersum "Ślepnąc od świateł", uwzględniając pandemiczne warunki, dekadę oczekiwania - a zatem i dekadę zmian w pisarskim warsztacie, doświadczeniach i umiejętnościach autora - nadal najbardziej ubolewam nad zupełnie niewykorzystanym potencjałem postaci, które giną w natłoku niezbyt interesujących wewnętrznych monologów innych bohaterów. Jacka, mam wrażenie, w ogóle w tej książce nie było; stał się miałkim wspomnieniem zdystansowanej, ale doskonale kalkulującej i niejednoznacznej postaci (przy czym nie neguję, że taki właśnie był zamiar - a i moralne salta, tym razem dotyczące również jego życia prywatnego, tutaj są). Pazina ledwo wychyla głowę zza swoich misji i przekonań, z każdą kolejną akcją stając się coraz bardziej karykaturą samej siebie. Są tu jednak nawiązania do przeszłości, wplecenie wątku Beaty - chyba liczyłam na więcej takich ukłonów w stronę przejażdżki po bandzie, na którą zabrał mnie pierwszy tom serii.


Bardzo trudno jest mi też znaleźć dobry argument uzasadniający objętość tej książki: jest tu niemożliwa wprost ilość treści oddalających czytelnika od meritum, opisów Warszawy wydającej agonalne tchnienia, monologów prowadzących bohaterów donikąd i skutecznie powstrzymujących fabułę przed pójściem naprzód. Od powieści liczącej osiemset stron oczekuję jednak, że w okolicach strony 300 już się w nią mocno zaangażuję - co tutaj, jak się zapewne domyślacie, po prostu się nie wydarzyło


Może tutaj najboleśniejsze było nie spotkanie z brzydką Warszawą, na którą wolę popatrzeć z bezpiecznej odległości i półokiem (dalej udając, że takie rzeczy to nie my i nie na naszym podwórku), a jednak minięcie z własnymi oczekiwaniami. A przede wszystkim, gdybym sięgnęła po tę książkę raz jeszcze (ale nie sięgnę), nie traktowałabym jej jak części uzupełniającej "Ślepnąc od świateł". To dwie różne powieści o kompletnie innym ciężarze, spójne językowo - ale nie sposób ich jednak porównywać. I to zupełnie inni bohaterowie, zupełnie inna historia, a łączy ich jedynie to, że gdzieś w przeszłości przecięły się ich ścieżki. 


Jakub Żulczyk "Dawno temu w Warszawie"
Wydawnictwo Świat Książki, 2023







Za współpracę barterową przy tytule dziękuję TaniaKsiazka.pl.




CONVERSATION

0 comments:

Prześlij komentarz