W tym roku grudzień upływa mi nietypowo. W zeszłym moim jadalnym podarkiem były misternie przyozdobione pierniczki. Ale (chociaż w przypadku niektórych ciast mi się to zdarza) jakoś perspektywa pieczenia trzeci rok z rzędu pierników wcale mnie nie cieszyła. I w ogóle jakieś te świąteczne przygotowania są mało świąteczne. Wracając do domu po zmroku, dzisiaj jadąc 50km nie zauważyłam ani jednego oświetlonego domu. W szale przygotowań do matury, wśród lektur i ćwiczeń znajduję tylko czas na ostatnie świąteczne zakupy (i prezentów niektórych wciąż brak) i od kilku tygodni - na wypiekanie próbnych prezentów. Te ciasteczka też były upieczone w tym celu, i chociaż wyglądem nie powalają na kolana, nadrabiają smakiem. Nie wierzyłam w te "cudownie miękkie i ciągnące w środku ciastka" dopóki nie wyciągnęłam ich z piekarnika. Są na pewno warte upieczenia.
Rodzynkowo-czekoladowe ciągutki /24 ciasteczka/
1/4 szklanki miodu
1 szklanka rodzynek
1/2 szklanki brandy
115g miękkiego masła
1 łyżeczka cynamonu
180g białej czekolady
3 łyżki gorzkiego kakao
1,5 szklanki mąki pszennej
1/4 szklanki brązowego cukru
3/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki soli gruboziarnistej
cukier kryształ do obtoczenia
Brandy zagotować z rodzynkami i odstawić do ostygnięcia. W misce wymieszać mąkę, kakao, sól i cynamon. Miękkie masło utrzeć na jasną, puszystą masę z cukrem. Powoli dodać miód, odczekać aż się połączy. Potem stopniowo dodawać mąkę. Rodzynki odcedzić, dorzucić do masy, potem wmieszać pokrojoną w drobną kostkę czekoladę. Formować dłońmi ciasteczka dowolnej wielkości (Martha Stewart sugeruje na jedno ciasteczko przeznaczyć dwie łyżki ciasta) obtaczać je w cukrze i wykładać na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia. Piec ok. 15-18 minut, do momentu w którym nieco urosną i zaczną pękać. W przypadku tych ciasteczek istotna jest każda minuta. Kiedy zauważycie, że cukier i czekolada zaczynają się karmelizować i przypalać (tworząc czarne brzegi) niezwłocznie wyciągnij ciastka z piekarnika. Nie będą wtedy ciągnące w środku, ale nadal zjadliwe ;)
Tuż po upieczeniu, jeszcze ciepłe są najlepsze - z wierzchu mają cudowną, chrupiącą skórkę, a pod spodem - jeszcze ciepłe, niemal płynne wnętrze.
Pyszne te ciągutki:) Ładnie się nazywają i ładnie wyglądają :) Mniam, to ja biorę sobie jedną:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Mnie powaliły, są naprawdę bardzo apetyczne. A jak tam zdobywanie łosia? :D (Zajrzyj do ikei).
OdpowiedzUsuńBędę zdobywać łosia jak tylko się dostanę jakoś do Ikei, a akurat mi nijak po drodze...coś mi się wydaje, że Łosiu poczeka do kolejnych świąt ;)
OdpowiedzUsuńuroczy Pan Łoś. Powalający ;]
OdpowiedzUsuńwygladaja bardzo pyszniasto:) mniam:)
OdpowiedzUsuńJak ciągnące to lubię - bardzo:)
OdpowiedzUsuńSerdeczności, Arven! I takiego czasu do nauki dobrego, aby wszystko samo wchodziło do głowy!
Pamiętam jak czytałam "Alicję w Krainie czarów" i tam było coś o smaku "trochę ciągutki", zapytałam Mamę ale nie wiedziałyśmy co to jest.. no ale już wiemy:)
OdpowiedzUsuńJejku, jej! Prawdziwa rozkosz, takie ciasteczka! I wiesz co? Ja to nigdy praktycznie nie piekę ani nie przygotowuję niczego po dwa razy. Wolę szukać od nowa mojego "idealnego smaku"... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ciągutki mniam. Muszą być obłędne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
ooo pyszne! biorę wszystkie:)
OdpowiedzUsuńCiągutki to jedne z najpyszniejszych ciastek.Twoje wyglądają niesamowicie!
OdpowiedzUsuńJeśli smakują tak fantastycznie jak wyglądają to muszę je upiec :) Pozdrawiam świątecznie :)
OdpowiedzUsuńciągutki są super!
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie ciasteczka
OdpowiedzUsuńMmmm pysznie wyglądają. Bardzo fajny przepis :)
OdpowiedzUsuńzjadłabym. Jakby mi ktoś zrobił ;-)
OdpowiedzUsuńuwielbiam ciasteczkowe podarki. a przepis na te ciasteczka już sobie zapisałam.
OdpowiedzUsuńDla mnie Twoje ciasteczka sa naprawde urocze :) I jesli jeszcze ciagna sie w srodku tak, jak piszesz to musza byc przepyszne. Pozwolisz, ze sie poczestuje? :))
OdpowiedzUsuń